Pisałam Wam już o tym jak wyglądało uzyskanie pozwolenia na użytkowanie przez nas. Pisałam Wam także jak fizycznie wyglądało odbieranie owego zaświadczenia - potwierdzającego tenże fakt.
Wspominałam Wam też, że wówczas spotkała nas miła niespodzianka. Ale po kolei.
Czyli co się dzieje w domu szkieletowym Realityszoł w czasach zarazy
Od rana trochę padało, a my dzisiaj niespiesznie zjedliśmy śniadanie i oddaliśmy się wypoczynkowi z kawą na sofie.
W końcu mobilizacja nadeszła: dziatwa przebrała się z piżam, umyła zęby i młodsze dziecię w oczekiwaniu na uczesanie kilometrowych włosów starszej siostry padło na kanapie w pokoju gościnnym. Koko wyszła pogrzebać w piaskownicy, a my pilnujemy coby Lucy - dynamiczna z natury - nie omsknęła się ze złożonej kanapy 😉
Za oknem padać przestało, ale szaro i chłodno, więc można się oddać pisaniu 😊
Właśnie planujemy dalsze prace z roślinami wokół domu, ale to też dobry moment na opisanie tego co już posadziliśmy i zrobiliśmy od rozpoczęcia przymusowej bytności w domu.
Pisałam Wam już o tym jak spotkała nas akcja rozkładania styropianu pod wylewki, jak zastała nas niespodzianka związana ze zbyt wilgotnymi wylewkami, mimo tego że próbowaliśmy się zabezpieczyć i kilkukrotnie dopytywaliśmy fachowców ile czasu potrzeba na wyschnięcie wylewek.
Jak to zwykle bywa w życiu, a już w budowlanym życiu zwłaszcza, finalnie to inwestor ląduje z przysłowiową ręką w nocniku.
No i myśmy się z taką znaleźli.
Opowiadałam Wam już kilkukrotnie o przeżyciach znajomej pani kosmetyczki począwszy od oczekiwania na poleconego fachurę, poprzez perturbacje łazienkowe i kuchenne.
U rzeczonej bohaterki zaplanowany i dogadany remont łazienki i wymiana mebli w kuchni ciągną się "jak makaron" z piosenki Pawła i jego przyjaciół z "Wojny domowej".