Par excellence
Czyli pozoranctwo
Nadszedł czas opowieści z okresu wykańczania naszego domu.
O ile okres budowy obfitował w pewne niespodzianki na placu boju, o tyle etap wykonywania wnętrz był bogaty we współpracę z różnymi osobami i w związku z tym bardzo różne doświadczenia w owych kontaktach.
Jedna z takich przygód miała miejsce przy zamawianiu usługi wykonania i montażu rolet wewnętrznych do naszego domu.
ZAMYSŁ
Od początku wiedziałam, że nie chce mieć w domu firanek, zasłon i tego typu "klasycznych" rozwiązań. Nie miałam ich w mieszkaniu przez blisko dziewięć lat i było mi z tym dobrze, zatem po co było organizować sobie taki "balast" w domu.
Wiedziałam jednak, że jakieś przesłony okienne muszą zaistnieć i dać nam poczucie intymności.
PREHISTORIA
W mieszkaniu mieliśmy tylko balkonowe okna (podwójne i pojedyncze - w mniejszym z pokoi) i mieliśmy zamontowane drewniane żaluzje z drewna teakowego. Żaluzje miały stosunkowo szerokie listwy - były efektowne i dość wdzięczne w czyszczeniu.
Nawet swego czasu zaopatrzyliśmy się w specjalną szczotkę do czyszczenia żaluzji, która ma trzy płaskie plastykowe "deski" i posiada ściągalny bawełniany ochraniacz, który zatrzymuje kurz i można go wielokrotnie prać. Dzięki szczotce możliwe było czyszczenie dwóch listew żaluzji jednocześnie: górnej od góry i dołu i kolejnej od góry. Całkiem wygodne ustrojstwo.
W domu jednak żaluzji drewnianych nie planowaliśmy ze względu na koszt*, ale też chęć zmiany.
*Te zamawiane na wymiar (a nie gotowe z cienkich listewek) żaluzje drewniane naprawdę były drogie, a wykładniczy wzrost ilości okien w naszym domu - w stosunku do ilości okien w mieszkaniu, powodował, że cena za tego typu przesłony wynosiłaby z kilkadziesiąt tysięcy złotych.
PLAN
Przez chwilę miałam chęć założenia tzw. shuttersów w oknie tarasowym (podpatrzyłam takie fajne - białe, drewniane w jednej z gazet wnętrzarskich), ale finalnie ze względu na chęć ujednolicenia przesłon postanowiłam zamówić jednakowe rozwiązania do wszystkich okien fasadowych.
W przypadku sześciu okien dachowych, od razu przy ich zamawianiu, zakupiliśmy plisy produkowane przez producenta. Pisałam Wam już o tym w tekście "Panienka z okienka", gdzie szerzej rozwodziłam się nad zaletami naszych okien dachowych i polecanymi przeze mnie rozwiązaniami.
Wracając zatem do okien fasadowych - pomyślałam, że fajnie byłoby mieć w nich lniane rolety - i po analizie i rozważaniach padło na rolety typu rzymskiego, które w wersji całkowicie rozwiniętej stanowią znakomite przesłony całych okien, a w wersji zwiniętej są też dekoracją.
BADANIA W TERENIE
Spacerując z dziewczynami przyglądałam się oknom innych domostw i dzięki temu nabrałam pewności, że ja chcę mono i wszędzie tak samo. Nie podobało mi się jak sąsiadujące ze sobą okna, ale wychodzące z różnych pomieszczeń, miały różne rolety. Z zewnątrz - jak dla mnie - wyglądało to tak sobie, czyli średnio na jeża. U siebie chciałam ujednolicić.
PRZYPOWIEŚĆ
W tym momencie przypomniała mi się opowieść znajomych znajomych, którzy to sąsiadują z osobami, które nie mają żadnych przesłon okiennych w domu. Za to mają ogromne okno (od podłogi po sufit) w łazience. Właściciele owego przeszklonego łazienkowego królestwa nie zdawali się być wstydliwi i nie mieli potrzeby zasłaniania swoich włości. Jaki więc był skutek? Ich sąsiedzi dość szybko zastosowali przesłony okienne u siebie. Miały one bardziej na celu odcięcie się od naturalistycznych widoków z sąsiedztwa, niźli potrzeby zasłaniania swoich okien w całości.
"POSZUKIWANY POSZUKIWANA"
Wracając jednak do sprawy rolet i nas - zdecydowanie i konsekwentnie postanowiłam zamówić takie same do wszystkich pomieszczeń, lniane (bo jestem miłośniczką naturalnych materiałów) rolety typu rzymskiego.
Pogrzebałam w internecie i znalazłam namiary na kilka firm, w tym jedną określającą się mianem studia, która zajmowała się aranżacją i wykonywaniem przesłon okiennych w Krakowie.
Szczerze mówiąc doradztwa w kwestii wyboru, a zwłaszcza aranżacji nie potrzebowałam. Bardziej chodziło mi o to, żeby firma wykonała usługę kompleksowo: pomiar, wykonanie, montaż.
REALITYSZOŁ
Był styczeń 2018 roku, w kwietniu planowana była przeprowadzka. Do tego czasu chciałam, żeby rolety zawisły w naszych oknach. Zadzwoniłam do studiach, telefon odebrała pani z radiowym głosem, dodatkowo modulująca go na miarę Mistrza Mowy Polskiej. Umówiłyśmy się na kontakt za kilka dni, kiedy pani ustali swój terminarz na najbliższy czas.
W umówionym dniu zadzwoniłam ponownie do pani, która ze zrozumieniem wysłuchała o moich potrzebach (przy czym była to opisowa wersja minimum, coś w stylu: "Wykańczam właśnie świeżo wybudowany dom, mam tyle i tyle okien i chciałabym zamówić lniane rolety typu rzymskiego i przewiduję montaż około połowy kwietnia"). Pani zastosowała kilka głębokich przytaknięć i bardzo empatyczno-aktorskich "Yhmm tak, no tak, a do spiżarki już można zastosować nieco tańsze materiały, yhym, a jaka paleta barw by panią interesowała? Tak, tak kolory ziemi to teraz wielki przebój" - W odpowiedzi na moje "Interesuje mnie naturalny len.".
Gdybym miała dzisiaj określić typ osoby, z którą przyszło mi rozmawiać przez telefon, to stwierdziłabym że jest to urodzony telemarketer, który w atmosferze pietyzmu, ogromnego zrozumienia dla potrzeb klienta i w aurze profesjonalizmu i ogromnego smaku jest w stanie sprzedać własną matkę.
Zatem po drugiej już - nieco dłuższej rozmowie z panią - w której dała się poznać jako osoba bardzo zainteresowana potrzebami klienta i zorientowana na panujące trendy i wykonywanie okiennych aranżacji marzeń - umówiłyśmy się na spotkanie w terenie. Miało mieć ono na celu dokonanie pomiarów okien oraz prezentację materiałów i wycenę usługi.
Termin spotkania ustaliłyśmy z około tygodniowym wyprzedzeniem. Na spotkanie planowałam wybrać się sama z mężem, zatem do tego czasu musiałam zorganizować opiekę dla naszych dziewczyn: 27 miesięcznej wówczas Koko i 5 miesięcznej Lucy (jak łatwo się domyślić - to drugie wymagało zdecydowanie większej gimnastyki).
Szczęśliwie opiekę załatwiłam i zwarta i gotowa karmiłam jeszcze na ostatnią chwilę me młodsze dziecię, będąc już niemal jedną nogą w aucie. W tym czasie dotarł do mnie SMS od pani ze studia rolet, która w ostatniej chwili informowała mnie, że z powodu choroby nie może się ze mną spotkać.
Tak, empatia i chęć czynienia dobrze klientowi uleciały gdzieś w przestworza. Pani na godzinę przed spotkaniem nagle się rozchorowała i nie dała nawet rady poinformować mnie o tym swym radiowym głosem, tylko wiadomością tekstową. Co więcej wiedziała, że mam małe dzieci i na czas naszego spotkania będę organizowała dla nich opiekę, tak żebyśmy mogli się spokojnie spotkać i bez przerywników ustalić szczegóły.
Bardzo nie lubię braku szacunku dla mnie i mojego czasu, a w tej chwili poczułam się mocno zlekceważona. Oczywistym było też dla mnie, że nie chcę i nie będę współpracować z osobą, która już na wstępie mocno nadwyrężyła moje zaufanie co do swojej prawdomówności i rzetelności.
Zdaje sobie sprawę, że w życiu mogą się wydarzyć różne rzeczy, ale zazwyczaj choroba nie zdarza nam się z godziny na godzinę i to tuż przed spotkaniem.
Co więcej, gdybym na miejscu tej pani - rzeczywiście znalazła się w sytuacji patowej i była zmuszona odwołać spotkanie z klientem - to zadzwoniłabym, a nie wysyłała SMS.
Zatem na moje oko pani ściemniała i mnie zlekceważyła, mimo że wspominałam jej, że zależy mi na czasie i że mam dwójkę małych dzieci i na czas naszego spotkania będę organizowała dla nich opiekę.
W odpowiedzi na wiadomość odesłałam pani informację w stylu, że dziękuję już za przyszły kontakt, że jestem zawiedziona jest sposobem obsługi klienta i coś w stylu "big mistake, huge" - kiedy to Julia Roberts zapytuje sprzedawczynie ze sklepu na Rodeo Drive, czy otrzymują prowizję od sprzedaży. Ja, podobnie jak filmowa Vivian, udałam się na zakupy do innego przedsiębiorcy, a co z tego wyszło w kolejnym tekście.
PODSUMOWANIE, czyli REFLEKSJE KOŃCOWE:
- Mam wrażenie, że w dzisiejszych czasach sprzedawcy i osoby obsługujące klienta dość często mają problem wyważyć sposób obsługi. W trakcie zakupu rzeczy do wykończenia naszego domu miałam bardzo często do czynienia z postawą lekceważącą i sprzedawcą średnio zainteresowanym klientem.
- Wyjątkiem potwierdzającym owa regułę była pani, która przez telefon pozorowała wielki pietyzm i chęć przychylenie nieba klientowi, a do pierwszego kontaktu twarzą w twarz nie doszło, bo pani poprzez wiadomość tekstową w ostatniej chwili odwołała spotkanie.
- Jeżeli byłabym w skórze przedsiębiorcy/usługodawcy i znalazła w sytuacji konieczności odwołania w ostatniej chwili spotkania z klientem, to UCZYNIŁABYM TO "OSOBIŚCIE" W FORMIE ROZMOWY TELEFONICZNEJ, a nie wiadomości SMS.
- Dla mnie rzeczą oczywistą jest, że jeżeli tylko nie jestem zmuszona przez szeroko rozumiane okoliczności przyrody, to nie podejmuje współpracy z osobą, która już na starcie nadwyręża moje zaufanie do niej.
Jeżeli początki są trudne, to strach się bać co może wynikać dalej z takiej współpracy. - Zatem mimo wysiłku w poszukiwaniu kolejnego potencjalnego wykonawcy często klienci NIE decydują się na firmę i wykonawcę, który od początku okazuje się być niesłowny i nierzetelny.
- Dziwię się szeroko rozumianym przedsiębiorcom i usługodawcą, że mają odwagę w ten sposób pogrywać z klientem, ale widocznie nie każdemu straszna konkurencja i brak zaufania klientów.
- Wydaje mi się jednak, że tak jak kłamstwo ma krótkie nogi, tak nierzetelność firmy prędzej, czy później odbije się na jej być, albo nie być.
Kreujmy rzeczywistość i powodzenia!
marta