Przeczytałam ostatnio post jednej pani architekt, na jej profilu społecznościowym. Opisywała tam sytuację, w której została poproszona o konsultacje. Sprawa dotyczyła świeżo wybudowanego domu, w którym inwestorkę niepokoiły rozwiązania zaproponowane w łazience.
Czyli o tym jak uzyskaliśmy pozwolenie na użytkowanie naszego domu
Nasz pan kierownik budowy był, a właściwie jest, człowiekiem zapobiegliwym. Takim, który - moim zdaniem - wychodzi przed orkiestrę z pewnymi asekuracjami.
W naszym przypadku takie zdarzenia miały miejsce kilkukrotnie, że na wszelki wypadek utrudnił nam sprawę, coby się urzędnik nie przyczepił...
Kiedyś wydawało mi się, że zawsze jestem za młoda, żeby wyrażać swoją opinię. Że ze zbyt niewielu kubków piłam, stosunkowo niewielu talerzy jadłam, za mało widziałam i przeżyłam. Często kłuła mnie metryka, jako ta za nowa.
Po podjęciu ostatecznej decyzji dotyczącej technologii, w której zbudujemy nasz dom podjęliśmy decyzję dotyczącą wyboru firmy, która będzie go stawiała. Zdecydowaliśmy się na wspomnianą firmę z Żywca. W listopadzie 2016 roku odbyliśmy wstępne spotkanie, z jednym z panów prezesów, na terenie naszej działki (wówczas jeszcze z mieszczącym się na niej stodoło-garażem). W grudniu 2016 roku otrzymaliśmy wstępną wycenę. Następnie w styczniu 2017 roku pojechaliśmy do siedziby firmy do Żywca, w celu podpisania umowy przedwstępnej. W lutym 2017 roku otrzymaliśmy kosztorys, a we wrześniu 2017 roku (około dwóch miesięcy przed wejściem pierwszej ekipy budowlanej) podpisaliśmy umowę dotyczącą budowy naszego szkieletowego domu.