Pierwsze wrażenie robi się tylko raz

Napisał MMSlezak brak komentarzy

Czyli słów kilka o biurze pana architekta

Do biura pana architekta, który dokonywał adaptacji naszego projektu, a także pozyskiwał pozwolenie na rozbiórkę budynku oraz budowę domu, trafiliśmy z polecenia głównego wykonawcy naszego domu. Firma budowlana współpracowała z owym panem architektem, który zaznajomiony był również z technologią szkieletową. Pan architekt był osobą młodą, w wieku około 30-35 lat. Jego biuro znajdowało się w bloku, w krakowskiej dzielnicy Bieżanów-Prokocim.

BLOKHOUSE C

Budynek był dziesięciopiętrowym wytworem architektury lat 70. XX wieku. Otoczenie nie zachwycało, ale na próżno teraz szukać “powalających” obiektów urbanistycznych, a tu w dodatku mieliśmy do czynienia z tworem sprzed blisko pięćdziesięciu lat.
Obiekt ten w środku był dość obskurny. Tak się akurat składa, że należę do pokolenia lat 80. ubiegłego wieku i mnie również przypadło w udziale wychowywanie się w bloku. Większość moich koleżanek i kolegów także mieszkała w tego typu przybytkach, dlatego wygląd, aromat i warunki nie robią na mnie piorunującego wrażenia. “Był czas przywyknąć”, jak mawia klasyk.
Jednak wnętrze i zapach* były niefajne. Mroczno, obskurnie i fetorowato.

* Fuj, jak coś brzydko pachnie, jak to ładnie określa moja trzy i półletnia córka 😎

Po przebyciu drogi windą znaleźliśmy się przed drzwiami mieszkania, które zostało zaadaptowane na potrzeby biura projektowego. Nadzieja pozwalała wierzyć, że owe drzwi okażą się przejściem do innego świata, istną szafą z opowieści o Narni, po wejściu w które wylądujemy w zupełnie innej rzeczywistości. Jak wiadomo nadzieja umiera ostatnia, nie miała jednak pola na rozwinięcie skrzydeł, bo tuż po przekroczeniu progu okazało się, że lokal utrzymany jest w podobnej post PRLowskiej stylistyce. Nie było zatem o wiele lepiej, poza tym, że zniknął zsypowy sztynkt.

PRACOWNIA 001

Przez chwilę łudziłam się jeszcze, że może samo biuro, w końcu przyszliśmy do architekta, jest nieco “wyględniejsze”. Spotkało mnie rozczarowanie. Okazało się, że cały lokal, który był kiedyś mieszkaniem, właściwie nim pozostał. Nieruchomość została jedynie pozbawiona większości wyposażenia (przynajmniej w tej części, którą widziałam wchodząc) i nie tknięta niczym innym poza zębem czasu. Pokój, w którym “urzędował” architekt, wraz ze swoim kolegą z branży, stylistycznie nie odbiegał od reszty. Wyposażony był w biurka i niezbędny sprzęt: komputery, drukarki, ploter itp.
Wydaje się, że właśnie zakup rzeczonych urządzeń pochłonął całe nakłady finansowe przeznaczone na biuro projektowe, bo stół, do zasiądnięcia, przy którym zostaliśmy zaproszeni - jako klienci - był obskurny, a krzesła na których mieliśmy usiąść, pochodziły “każde z innej wsi”.
Nie był to designerski look ala PRL, to był brzydki, zdekompletowany i zdziadzialy PRL w odsłonie XXI wieku.
Powiem więcej, kiedy widzieliśmy się z panem architektem byłam już w drugiej ciąży (pierwszy trymestr, niby kilogramów wiele jeszcze nie przybyło, ale poczucie, że jest się w dwie osoby istniał) i cały czas zastanawiałam się czy chwiejne krzesło utrzyma nas obie (tak naprawdę wtedy nie wiedziałam jeszcze, czy będzie Łuś czy Łusia 😉).

Tomasz Pągowski zatarłby zapewne ręce mając takie stylistyczne pole do popisu. Musiałby również z całą swoją ekipą zakasać rękawy, bo było co robić.
Zaskakujące jest dla mnie to, że architekt może tak bardzo zlekceważyć kwestię otoczenia, w którym pracuje i wnętrz, w których przyjmuje klientów. Przecież to jest jego wizytówka!
To tak, jak oczekujemy czystości i porządku w gabinecie lekarskim, czy u kosmetyczki, jak życzymy sobie, żeby osoba podająca żywność miała czyste ubranie i ręce, tak oczekujemy odpowiedniego anturażu wokół osoby trudniącej się pracą architekta.
Na miejscu tego pana projektanta zdecydowanie spotykałabym się z klientami poza biurem, np. w kawiarniach.

Zastanawiam się też, czy któryś z panów prezesów firmy budującej nasz dom, odwiedził kiedyś pracownię architekta?!

ANALOGIA, czyli "PIELGRZYMKA" DO CZĘSTOCHOWY

Przypomniało mi się właśnie, jak w czwartej klasie liceum, niedługo przed maturą, z inicjatywy pani dyrektor szkoły, wyjechaliśmy na kilkudniową wycieczkę do Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Głównym punktem programu była msza, zamówiona specjalnie dla nas i maturzystów zaprzyjaźnionego częstochowskiego liceum. Suma, którą odprawił wówczas ksiądz i temat kazania, które wybrał dla licealistów zbliżających się do egzaminu dojrzałości, stanowi temat na osobny wywód.
Jednak warunki hostelowe, w których przyszło nam mieszkać, stanowią pewną analogię do biura pana architekta.
Wówczas, pani dyrektor LO z Częstochowy, na chybił trafił zarezerwowała nam miejsce w tym konkretnym przybytku turystycznym. Nie była tam nigdy, nikt ze znajomych nie korzystał z usług akurat tego hostelu. Dokonała rezerwacji i umieściła nas tam na dwie, czy trzy noce. Potem ujrzawszy budynek (a zwłaszcza jego wnętrza) przepraszała nas za nieprzemyślany wybór.
Obiekt był obskurny, pani recepcjonistka siedziała w czymś na kształt miniaturowej kasy (pamiętam takie z dawnych kin) w kształcie ostrosłupa (miała może miejsce na zrobienie na siedząco kroku stopą w każdą stronę). Łóżko, na którym przyszło mi spać miało tak zużyty materac, że leżałam kością ogonową na podłodze i na wszelki wypadek spałam na swoim rozpostartym płaszczu - kluczowe było, żeby twarzą nie dotykać pościeli. W pokojach były umywalki, węzeł sanitarny miał postać łazienki umieszczonej na korytarzu, w którym była stara, zardzewiała, żeliwna wanna. Jak się zapewne domyślacie przez cały ten pobyt postawiłam raczej na wietrzenie się niż mycie, w obawie przed przywiezieniem przyjaciół (na sobie), jako pamiątki z Częstochowy.
Najnowocześniejszym elementem wyposażenia, w owym hostelu, był automat na prezerwatywy znajdujący się na półpiętrze, co dawało pełny obraz charakteru owego obiektu i tłumaczyło fakt tak znacznego wypaczenia mojego materaca.
Jak zatem można było w tym miejscu umieścić znajomych, którym się dobrze życzyło?
Ano tylko z lenistwa, bo nie chciało się osobiście sprawdzić sytuacji “w terenie”
. Nadmienię, że to my pokrywaliśmy koszty pobytu. Pani z Częstochowy dokonywała jedynie rezerwacji, jako ta lepiej znająca tamtejsze realia.

PRACOWNIA 001 cd.

Podobnie sytuacja ma się z biurem architekta - jak można polecać usługi osoby, która pracuje w miejscu stanowiącym swoją antywizytowkę?
Dlaczego nikt nie zasugerował konieczności przeprowadzenia remontu w pracowni (chociaż w miejscach, które pokonywał/pokonuje klient zmierzając od drzwi wejściowych do biura)?
Zdaje sobie sprawę, że na wygląd bloku i jego wnętrza pan architekt może mieć znikomy wpływ, ale na wygląd własnej pracowni powinien już mieć.
Powinien też wiedzieć, że wygląd jego miejsca pracy i zarazem miejsca spotkań z klientami jest bardzo ważny i jest rejestrowany przez drugą stronę.

PRACOWNIA 002

Dla porównania dodam, że zanim rozpoczęliśmy współpracę z głównym wykonawcą domu i rekomendowanymi przez niego osobami, odwiedziliśmy biuro innego pana architekta, o czym wspominałam tutaj. Był to człowiek, który ze względu na swoje wcześniejsze doświadczenia, nie chciał podejmować się adaptacji projektów domów drewnianych i dlatego nie zadzierzgnęliśmy z nim dalszej współpracy. Jednak kluczowy w tej chwili jest dla mnie wygląd jego miejsca pracy. Pracownia mieściła się na piętrze, w budynku znajdującym się obok domu architekta. Całe otoczenie stanowiło jego wizytówkę, w tym pozytywnym znaczeniu. Nie było tam żadnych fajerwerków, ale było przyjemnie, schludnie i z przyjemnością można było siedzieć w miejscu, w którym powstawały projekty domów. Mimo tego, że biuro znajdowało się w dodatkowym budynku, nie wyglądało jak zapomniany przybytek, który ma jedynie chronić właściciela przed kapaniem na głowę i wiatrem.

PODSUMOWANIE, czyli REFLEKSJE KOŃCOWE:

  1. Przysłowie “jak cię widzą, tak cię piszą” nie traci na aktualności.
  2. W dodatku pierwsze wrażenie ma ogromne znaczenie.
  3. Dużo trudniej jest zdobyć zaufanie, dużo szybciej można kogoś do siebie zrazić.
  4. W przypadku biur, w których spotykamy się z klientami otoczenie odgrywa duże znaczenie.
    Osobiście z usług tego pana architekta skorzystałam ze względu na rekomendacje głównego wykonawcy domu.
    Jeżeli trafiłabym do tego projektanta “z ulicy” to nie zostałabym w jego pracowni.
  5. Wykonywany zawód zobowiązuje, bo siłą rzeczy stajemy się jego wizytówką.
    Tak jak kosmetyczka z brudem za paznokciami nie zdobędzie rzeszy klientów, tak architekt powinien mieć - mówiąc oględnie - schludne miejsce pracy.
  6. Jak widać “najciemniej pod latarnią” i często trzeba rzuci światło z zewnątrz.
  7. Jeżeli firma poleca czyjeś usługi, to dobrze żeby była świadoma poziomu obsługi i warunków w jakich są one świadczone.
    Wizja lokalna w pracowni projektowej dokonana przez panów prezesów firmy z Żywca jest przeze mnie gorąco rekomendowana.

Kreujmy naszą rzeczywistość!
marta

Podziel się

Napisz komentarz

Capcha
Wprowadź kod obrazka

Kanał RSS z komentarzy dla tego posta