Długo zbierałam się do napisania tego tekstu. Nie jest łatwe ponowne przeżywanie i opisywanie pewnych historii (od razu przypomina się film Polańskiego - "Autor widmo" ;)).
Etap budowy domu też nie oszczędził nas i kilka niespodzianek pojawiło się na widnokręgu.
Co nas zszokowało, co nas “jedynie” zestresowało, a co nas wbiło w ziemię..? O tym traktuje ta historia.
Przyłącza są w chwili obecnej niezbędnym elementem życia. Zwłaszcza w Krakowie, w którym ze względu na eliminację smogu, władze zadecydowały o zakazie ogrzewania domów paliwem stałym.
Nie zagrzejecie sobie wody, nie ugotujecie obiadu, czy nie rozgrzejecie się przy kuchence na węgiel kamienny, czy przy kominku.
Rzeczywistość wymogła przejście w XXI wiek niezależnie od chęci i zamiłowania do kojących trzasków drewna.
Studnie też już raczej są rzadkością, zresztą przy tempie dzisiejszego życia komu przyszłoby do głowy czerpać wodę ze studni i nosić ją wiadrami do domu. Poza tym jeżeli ktoś nawet postanowi wykonać instalację pobierającą wodę ze studni (a nie sieci wodociągów), to jeszcze trzeba czymś tę wodę ogrzać i gdzieś odprowadzić ścieki.
W naszym życiu niezbędny jest gaz, prąd i woda. Ile kosztuje ten luksus, jeżeli postanowimy wybudować dom i zaopatrzyć go we wspomniane media?
Kilka dni temu poprzez Facebook'owy profil bloga otrzymałam długi wywód od Pana Jarka, który komentował blogowy tekst dotyczący historii naszego przyłącza gazowego. Z komentarza jasno wynikało, że powinnam przestać pisać cokolwiek, bo moja niekompetencja jest rażąca, a moja wirtualna działalność i opisy sytuacji, które mnie spotkały w trakcie budowy domu, mogą tylko i jedynie wystraszyć przyszłych inwestorów.
Wiem, że Internet jest miejscem, w którym każdy może się wypowiedzieć i tak jak ja mogę prowadzić bloga, tak rzeczony Pan Jarek może komentować.
Czyli o naszym gazie opowieści ciąg dalszy (część pierwsza dostępna tutaj)
DZIEŃ DZIECKA, czyli CHWILA NA MOBILIZACJĘ
Kilka dni powdychaliśmy nadmorskiej bryzy i wróciliśmy na łono nowego domu.
Czekała nas rzeczywistość rozpakowywania dziesiątków kartonów. Miałam wrażenie, że nigdy się z tym nie wyrobimy. Nie wiedziałam w co mam wkładać ręce. Zwłaszcza, że istniała jeszcze praca do której chodził mąż i dziewczyny, które potrzebowały normalnego, ustabilizowanego rytmu dnia i nie było możliwości pracowania non stop, aż do skutku, czyli osiągnięcia względnego ładu.