Pinokio vol.1

Napisał MMSlezak brak komentarzy

Czyli o naszym przyłączu gazowym

Jak już Wam wcześniej opowiadałam temat naszych przyłączy, to istna epopeja. To trójksiąg objętościowo na miarę Sienkiewiczowskiej Trylogii. Tematycznie bardziej przypomina “Krąg”, czy inne “Blair witch project”, powodując dreszcz przebiegający po plecach i jeżenie się włosów. Miało być pięknie: było sobie dwoje ludzi, którzy stworzyli rodzinę i właśnie na potrzeby tej rodziny chcieli wybudować dom, taki żeby mieszkało się im wygodnie, żeby dzieci miały przestrzeń do zabawy i żeby odwiedzająca ich rodzina miała gdzie się zatrzymać w komfortowych warunkach. W bajce nastąpiłby happy end i wszyscy wierzylibyśmy, że poszło jak po maśle i idylla trwa. W życiu jednak o marzenia trzeba zawalczyć, no i my zawalczyliśmy, a że owym marzeniem okazał się płynący gaz i ogrzany dom, o tym to właśnie traktuje poniższa historia.

OJ ARCHITEKCIE, ARCHITEKCIE

Wspominałam Wam już - w temacie przyłącza elektrycznego - że nasz pan architekt nie uświadomił nas, iż wykonawcy przyłączy (narzuceni przez firmę realizującą przyłącza - Polska Spółka Gazownicza - ta jest monopolistą na rynku polskim) tworzą projekty przyłączy (niezależne od tych przygotowywanych przez architekta na potrzeby wniosku o pozwolenie na budowę).

Jednakże w przypadku przyłącza elektrycznego procedura była uproszczona (realizowana na podstawie tzw. zgłoszenia), o tyle (do 11 lutego 2019 roku) procedura przyłącza gazowego była realizowana na zasadach uzyskania pozwolenia na budowę (o czym dowiedzieliśmy się tak naprawdę na końcu, niebawem przed uzyskaniem przyłącza...ale po kolei).
Sam rodzaj procedury związanej z realizacją przyłącza gazowego powodował, że czas był dłuższy (oczekiwanie na pozwolenie na budowę trwa pół roku, i w dużym mieście Krakowie właściwie nie ma szans na jego skrócenie, chyba że mamy wyjątkowe koneksje).
A o pozwolenie można wystąpić jak ma się przygotowaną całą dokumentację. Czyli albo trzeba się sprężyć, albo robi się w miarę spokojnie i bez stresu, bo prawo zakłada, że wykonawca ma dwa lata na wykonanie przyłącza gazowego.

Procedura dotyczącą uruchomienia licznika i rozpoczęcia odmierzania dwóch lat przebiega tak samo jak w przypadku przyłącza elektrycznego - zegar zaczyna tykać od momentu podpisania umowy o wykonanie przyłącza.
Stronami w umowie przyłączeniowej są:

  • Inwestor - czyli właściciel budowanego/wybudowanego domu, do którego ma zostać zrealizowane przyłącze,
  • Polska Spółka Gazownictwa - reprezentowana przez oddział w danym mieście.
Z kolei w przypadku występowania o pozwolenie na budowę przyłącza inwestorem staje się PSG Sp. z.o.o., reprezentowana przez danego wykonawcę, który otrzymuje imienne pozwolenie na budowę konkretnego przyłącza.

W naszym przypadku podpisanie umowy na wykonanie przyłącza elektrycznego stanowiło formalność, w którą nie musieliśmy się angażować - poza złożeniem rutynowego podpisu na egzemplarzach przygotowanego dokumentu.
Po złożeniu wniosku o przyłącze w ciągu dwóch tygodni została przygotowana umowa i przesłaną pocztą. Podpisane egzemplarze umowy wystarczyło złożyć na dzienniku podawczym firmy Tauron, czyli tak naprawdę w recepcji - funkcjonującej w każdym biurze obsługi klienta Tauron.
W przypadku umowy o przyłącze gazowe problem tkwił w tym, że po dwóch miesiącach od złożenia wniosku (wniosek złożony w sierpniu, a w październiku nadal brak odzewu) nie otrzymaliśmy umowy.
Mąż monitował, chodził do głównej siedziby Polskiej Spółki Gazownictwa, na ulicę Gazową w Krakowie i nic. Firma sama nie wiedziała kto powinien sporządzić umowę, właściwie nie było osoby, która mogła ją napisać. Szkopuł w tym, że w Krakowie jest kilka oddziałów PSG i poza głównym oddziałem na Gazowej znajduje się m.in. oddział w dzielnicy Nowa Huta, najbliższy lokalizacji naszego domu, pod którego siłą rzeczy podlegaliśmy. Mąż krążył między oddziałami poszukując rozwiązania i próbując pilotować naszą sprawę. W końcu w listopadzie otrzymaliśmy umowę (podobnie jak ta z Tauronu została przesłaną pocztą na podany we wniosku adres korespondencyjny), którą prędko podpisaliśmy i jeszcze prędzej zanieśliśmy do głównej siedziby spółki PSG.

Jeżeli ktoś z Was zastanawia się dlaczego zwlekaliśmy dwa miesiące ze złożeniem wniosku o przyłącze, czyli od czerwca 2017 (kiedy to otrzymaliśmy prawomocne pozwolenie na budowę) do sierpnia 2017, wyjaśniam (napomykałam o tym również w tekście o przyłączu elektrycznym), że architekt nas nieco zmylił. Na nasze pytanie ile trwa realizacja przyłączy opowiedział historię inwestorów, którzy stresowali się faktem braku domu przy jednoczesnej gotowości instalatorów przyłączy. Sugerując się ową informacją sądziliśmy, że bezpieczniej będzie wystąpić z wnioskami o przyłącza, jak będziemy mieli zakończone prace ziemne i będziemy znali przybliżony termin rozpoczęcia budowy domu. W sierpniu zakończyły się prace fundamentowe i utwardzanie drogi dojazdowej i w tym czasie “obudziliśmy” się w kwestii wniosków o przyłącza.

2017

W listopadzie podpisaliśmy umowę o przyłącze gazowe i w tym momencie zaczął tykać licznik wykonawcy i odliczać dwa lata, na dopełnienie formalności związanych z planowanym przyłączem i jego wykonaniem.

Podobnie, jak w przypadku wniosku składanego do Tauron Dystrybucja, we wniosku o przyłącze gazowe zawarliśmy informację o wyjątkowości naszej budowy, ze względu na krótki czas stawiania domu. Podkreśliliśmy fakt posiadania dwójki malutkich dzieci oraz niemożność ogrzania się np. kominkiem - ze względu na krakowskie regulacje dotyczące dopuszczalnych sposobów ogrzewania domów i mieszkań.
O ile w przypadku wykonawcy przyłącza elektrycznego otrzymaliśmy odzew i wiedzieliśmy, że ktoś przeczytał naszą prośbę, o tyle w przypadku przyłącza gazowego była cisza.

Dwa lata to wieki, zwłaszcza w odniesieniu do domu, który jest stawiany i doprowadzany do stanu używalności, czyli gotowy do zamieszkania, w okresie około 4-6 miesięcy (w zależności od warunków pogodowych i dostępności wykonawców wykończeń).

2018

WYKONAWCA, czyli PRZYPOWIEŚĆ

W styczniu 2018 roku nadal nie otrzymaliśmy kontaktu od wykonawcy, dlatego mój mąż wybrał się do oddziału PSG w Nowej Hucie, gdzie otrzymał dane osoby wykonawcy naszego przyłącza, wraz z numerem telefonu. Okazało się, że była to znana mu osoba i szczerze mówiąc, jak tylko ujrzał znajome nazwisko miał - oględnie mówiąc - bardzo mieszane uczucia - względem przebiegu naszych prac. Okazało się, że wykonawcą - przydzielonym dla naszego przyłącza - została osoba, która od lat miała monopol na wykonywanie zleceń dotyczących przyłączy gazowych w rejonie jednej z dużych krakowskich dzielnic.
Według mojej oceny był to układ, który pochodził jeszcze z czasów innego ustroju i który został przeniesiony na teren kapitalizmu. Układ musiał być z pewnością intratny dla obydwu stron i jestem przekonana, że tylko owa intratność powodowała, że jeszcze funkcjonował.
W miarę jak temat stawał nam się bliższy docierały do nas coraz to kolejne historie dotyczące osoby wykonawcy naszego przyłącza i szczerze mówiąc żadna z nich nie była pochlebna. Mądrość ludowa głosi, że w każdej plotce kryje się ziarno prawdy, a po własnych doświadczeniach z ową osobą, jestem skłonna stwierdzić, że krążące historię miały mniej z plotki, a więcej z prawdy.
Zresztą w rozmowie z panem kierownikiem (nowym, który objął schedę po długoletnim poprzedniku) oddziału PSG w Nowej Hucie w Krakowie, również potwierdziliśmy nasze przypuszczenia.

Zatem oględnie mówiąc - trafiliśmy w układ, który trwał lata, miał się dobrze, a inwestorzy oczekujący na przyłączenie stanowili nieistotne robaczki, mimo że to dla nich owa praca była wykonywana, czy też miała być wykonywana.

ROZMOWA KONTROLOWANA

Po tym przydługim wprowadzeniu, w historię pana wykonawcy przyłącza gazowego, powróćmy do telefonu, który mój mąż wykonał w styczniu. Tak naprawdę to była to już któraś z kolei próba dodzwonienia się do wykonawcy. Telefony wykonywał w różnych dniach tygodnia, w różnych godzinach (od rannych, po wieczorne) i ni chuchu. Nie szło się do faceta dodzwonić. W końcu mąż od znajomych pozyskał inny numer telefonu owego pana i okazało się, że na ten udało mu się w końcu dodzwonić.
Dowiedział się, że pan wykonawca już działa i że w marcu będzie wykonywał nasze przyłącze.
Rozmowa została szybko zakończona, także o szczegóły nie można było dopytać. Jednak - spotkało nas miłe zaskoczenie - mieliśmy mieć płynący gaz w okresie przeprowadzki.
Wówczas byliśmy bardzo naiwni, a wynikało to z niewiedzy o przebiegu procedury przyłącza gazowego.

CICHOSZA, czyli WIOSNA

Minął styczeń, minął luty, na kalendarz wkroczył marzec wielkimi krokami. Sprzedaliśmy mieszkanie*.

*Właśnie owa próba kontaktu z wykonawcą przyłącza była podyktowana koniecznością określenia terminu opuszczenia mieszkania.
Mąż powiedział o tym panu wykonawcy w trakcie rozmowy. Przekazał mu, że dom będzie gotowy do zamieszkania w okolicach marca/kwietnia 2018, że sprzedajemy mieszkanie i musimy określić termin opuszczenia lokum i że mamy dwójkę małych dzieci
. Wówczas osoba po drugiej stronie - interlokutor - wykonawca powiedział: "Działam, w marcu będę panu robił przyłącze".

Minęła połowa marca, a przyłącza brak, żadne prace nie są realizowane, nikt się z nami NIE kontaktuje. Z duszą na ramieniu rozpoczęliśmy kolejną kampanię telefonów do wykonawcy przyłącza. W końcu, za n-tym razem udało się - odebrał telefon, rzucił coś o czekaniu na mapkę, coś o kwietniu i się rozłączył.
Wykonaliśmy od razu drugi telefon, żeby chociaż dowiedzieć się o jaką mapkę chodzi. Usłyszeliśmy hasło “do celów wysokościowych” i dźwięk odkładanej słuchawki (i tak cud, że drugi raz odebrał...chyba z rozpędu).
Zadzwoniliśmy do wykonawcy naszej instalacji gazowej w domu próbując zasięgnąć informacji po co taka mapa i na jakim etapie może znajdować się procedura dotyczącą naszego przyłącza.
Hasło “mapa do celów wysokościowych” nic a nic nie mówiło naszemu instalatorowi. Powiedział, że potrzebna jest mapa do celów projektowych, ale na taką czeka się dwa tygodnie. Nie miał pojęcia co może w danym momencie robić wykonawca w odniesieniu do naszego przyłącza.

Minął zatem marzec, zaczął się kwiecień, na widnokręgu szykowała się przeprowadzka. Prace wykończeniowe oraz montaż mebli, sanitariatów, podłóg był realizowany lub wkrótce zaplanowany, a o gazie ani widu ani słychu.

O WILKU MOWA, czyli PRZYPADKOWE SPOTKANIE

Pewnego dnia przyjechałam na budowę z dziewczynami (akurat tramwajem, bo mąż był na delegacji autem) na umówione spotkanie z serwisem od rolet zewnętrznych itp. (wspominam o tym tutaj) i pchając podwójny wózek spostrzegłam żółte auto wykonawcy naszego przyłącza, zaparkowane nieopodal naszego domu. Ów człowiek pełnił funkcję w pobliskim klubie sportowym i właśnie nadzorował rozkładanie żwiru, czy jakiś innych kamyków, w obiekcie należącym do klubu.
Załatwiłam sprawę z serwisantami i pobiegłam z wózkiem do człowieka, od którego zależało, czy będziemy mieć gaz w domu, czy też. Znałam go z widzenia, zresztą jest to na tyle charakterystyczna postać, że łatwo ją zapamiętać. Przedstawiłam się jako żona swojego męża i wkrótce mieszkanka pobliskiego domu.
Pan coś zaczął wykrzykiwać o pozwoleniu na budowę, o tym, że tak jak my musieliśmy czekać, tak on teraz musi i kazał się nie nagabywać.
Jeszcze chwila a gotów byłby oskarżyć mnie o stalking, a z drugiej strony sam ponownie zaczął coś do mnie krzyczeć. Nie trafiały do niego racjonalne argumenty, że zapytany w styczniu powiedział nam o planowanych pracach przyłączeniowych w marcu. O tym, że wiedział dlaczego pytamy (bo sprzedaż mieszkania, bo gotowy dom, bo dwójka małych dzieci). Jak grochem o ścianę. Jakakolwiek racjonalna rozmowa nie miała racji bytu. Stwierdziłam wówczas, że ten człowiek z pewnością nie jest stabilny emocjonalnie i mam przed sobą rzeczywisty przypadek pana Jekyll'a i pana Heyd'a w jednej osobie.
Na koniec tych pokrzykiwań, które cały czas uskuteczniał do mnie ze środka boiska sportowego - w międzyczasie dyrygując robotnikami zaopatrzonymi w łopaty - dodał, że przecież co ja myślę, że inni ludzie też nie czekają na gaz i żebyśmy kupili sobie butlę.
Pomyślałam, że jest to jakiś pomysł, podziękowałam i z przemyśleniem, że jeszcze chyba nigdy w życiu nie rozmawiałam z takim wariatem, poszłam na budowę.
Po chwili zadzwoniłam też do męża streszczając mu odbytą rozmowę i informując o pomyśle z zakupem butli z gazem i w ten sposób ogrzewaniem wody itp.
Jednocześnie przyznałam, że już teraz rozumiem skąd obawy mojego męża, odkąd ujrzał nazwisko wykonawcy. Naprawdę nie miałam do czynienia wcześniej z nikim tak rozchwianym i delikatnie mówiąc specyficznym. Potwierdza to tylko teorię istnienia układu ręka-rękę, ale do tego jeszcze dojdziemy.

PROJEKTANTKA, czyli WILK W OWCZEJ SKÓRZE

W kwietniu, jakoś tydzień przed przeprowadzką otrzymaliśmy telefon od pani projektant, współpracującej z panem wykonawcą przyłącza gazowego. Chciała przyjechać na działkę celem wykonania wizji przed przygotowywaniem projektu. Wtedy dotarło do nas, że żadne formalności dotyczące naszego przyłącza NIE są jeszcze realizowane, ponieważ NIE powstał jeszcze projekt.
Na terenie budowy spotkałam się osobiście z panią projektant, która była osobą bardzo młodą. Kobieta była normalna, sympatyczna i stwierdziła że jeżeli w styczniu zaczęłaby prace, to wówczas może, przy dużej dozie szczęścia i popędzaniu obiegu dokumentów, była szansa, żebyśmy pod koniec kwietnia mieli gaz**. Twierdziła, że rozumie sytuację. Przytoczyła przykład swojej osoby i unieczynnienia łazienki na czas dwutygodniowego remontu i dyskomfortu jaki dla niej z tego powodu wynikał. Ogólnie rzecz biorąc - chodząca empatia. Byłam nawet zaskoczona takim ludzkim podejściem. Pani projektant stwierdziła, że rozumie naszą sytuację i że będzie nas na bieżąco informować o przebiegu naszej sprawy. Pocieszyła mnie, że nasza sytuacja jest stosunkowo prosta, bo chodzi jedynie o rozbudowę istniejącego przyłącza (doprowadzającego gaz do sąsiednich domów) , a nie budowę nowego (wówczas sytuacja miała rysować się w dużo czarniejszych barwach). Podała mi jeszcze z własnej woli namiary do siebie w razie jakichś pytań i się rozstałyśmy.

Ta pani była przykładem zrobienia dobrego wrażenia pierwszy i ostatni raz. Późniejsze kontakty nie były już takie serdeczne, empatyczne i uprzejme. Wcale nie informowała nas o przebiegu naszej sprawy. Próby kontaktu z naszej strony zaczęła zbywać milczeniem, bądź odsyłaniem nas do urzędów, bądź wykonawcy przyłącza (który zasadniczo nie odbierał telefonów). Nie mogło być tak pięknie jak się zapowiadało. Zresztą - szczerze mówiąc - chyba żadna w pełni normalna osoba nie dałaby rady współpracować z osobą akurat tego wykonawcy przyłączy gazowych. Zatem i tym razem sprawdziło się przysłowie “wart Pac pałaca, a pałac Paca”,lub “kto z kim przystaje, takim się staje”.
Tak czy inaczej sytuacja była średniawa: nie było z kim rozmawiać, nie wiedzieliśmy nawet do którego urzędu uderzyć (bo nie wiedzieliśmy, gdzie aktualnie znajduje się dokumentacja dotycząca naszego przyłącza).
Z wykonawcą (jako mieszkańcem tej samej dzielnicy) widywaliśmy się przy okazji częstych wizyt na budowie i słyszeliśmy czasami bredzenie dotyczące tego jak będzie coś próbował przyspieszyć, że jak w Wydziale Architektury naszą sprawę będzie obsługiwała znana mu pani to może coś się uda podgonić.
Jednak tych wywodów nie można było traktować inaczej jak majaczeń człowieka pogrążonego w malignie i niespełna świadomego wypowiadanych słów.

**W trakcie wizyty w gazowni celem zdobycia informacji o aktualnym stanie procedury dotyczącej naszego przyłącza mój mąż dowiedział się, że teoretycznie w pół roku istniała szansa, żeby zrealizować przyłącze. Zgadzało się to z teorią głoszona przez panią projektant.

PRZEPROWADZKA, czyli CO DALEJ

Przeprowadziliśmy się 28 kwietnia 2018 roku do domu, w którym NIE było prądu, gazu i wody.
Dwa dni przemieszkaliśmy posiłkując się kuchnią i łazienką w pobliskim domu u mojej teściowej. Nie były to jednak warunki, w których dało się funkcjonować przez dłuższy czas, zwłaszcza z dwójką małych dzieci.
Wspólnie wyjechaliśmy na Majówkę 2018 do moich rodziców, potem ja zostałam u nich z dziewczynami (byłam na urlopie macierzyńsko-rodzicielskim), a mój mąż wrócił do pracy, mieszkając w naszym nowym domu i korzystając z łazienki u swojej mamy. Był to czas bardziej koczowania i w każdej wolnej chwili kończenia rzeczy nie dokończonych. Poprawiania, bądź wręcz wykonywania rzeczy nie zrobionych (a opłaconych) przez fachowców. Poświęcę temu osobny wpis na blogu.
Dość powiedzieć, że nie widzieliśmy się miesiąc oczekując chociaż na doprowadzenie wody i prądu do naszego domu.
O gazie w tym czasie mogliśmy jedynie pomarzyć.

W dniu kiedy z naszych kranów pociekły pierwsze krople zimnej wody mój mąż wsiadł w pociąg i przyjechał do nas, tak żebyśmy już razem mogli wrócić do naszego domu.
Z pociągu wysiadł wychudzony facet, który wyglądał jakby sam nie wierzył, że to co właśnie się wydarza dzieje się naprawdę. Wyglądał na zczołganego psychicznie i fizycznie. Moja mama była przerażona jak go zobaczyła. Od razu kazała mi poić go sokami, kupić jakieś dobre witaminy, podsuwać jedzenie...
Piszę to wszystko po to, żebyście spróbowali sobie chociaż wyobrazić całą sytuację i okoliczności jej towarzyszące. Wiem, że trudno Wam będzie poczuć to co my czuliśmy.
Dość powiedzieć, że budowa i kwestia przyłączy zaczęła mieć znamiona wojny, a to był dopiero początek...

cdn.

Do zobaczenia i powodzenia!
marta

Podziel się

Napisz komentarz

Capcha
Wprowadź kod obrazka

Kanał RSS z komentarzy dla tego posta