Nic dwa razy się nie zdarza

Napisał MMSlezak brak komentarzy
Sklasyfikowane w : Obsługa klienta, Turystyka Tagi : obsługa klienta, feedback

Czyli "Żena za pultem"

Okazuje się, że nawet niewinna potrzeba napicia się kawy w nadmorskich okolicznościach przyrody może stanowić przyczynek do dywagacji.
Spotkaliście się kiedyś z określeniem, że coś dzieje się dwa razy: pierwszy i ostatni? Tak było właśnie w tym przypadku.

PARA RAKSA

Pierwszego dnia pełnowymiarowego urlopu, czyli we wtorek, spędzaliśmy przedpołudnie nad morzem. Dziewczyny grzebały w piasku i drzemały (w zależności od wieku i potrzeb) i oczyszczały “krakowskie” płuca filtrując je nadmorska bryzą. Mój mąż robił zdjęcia, bo od kilku tygodni uczestniczy w zajęciach z fotografii, więc tym bardziej morskie pejzaże były mu na ręką, że się tak wyrażę.
Ja natomiast próbując sklecić sensowny tekst na bloga poczułam nieodpartą potrzebę wzmocnienia się kofeiną w mlecznej piankowej osłonie.
Udałam się zatem na rekonesans pobliskich kafejek i barów lodowo-gofrowych. Szybko przypomniało mi się, że znajomi polecali mi kiedyś pobliską pijalnię czekolady, jako miejsce gdzie można skosztować czegoś smacznego. Pomyślałam, że kawę też pewnie tam serwują i skierowałam swoje kroki do przeszklonego lokalu, znajdującego się kilka kroków od wejścia na molo.

CZEKOPIJALNIA

W pijalni poza klientem stojącym przy ladzie oraz zasiadającą z drugiej strony pulty obsługującą panią, było pusto. Ustawiłam się w kolejce i usłyszałam pytanie mężczyzny, skierowane do ekspedientki/kelnerki vel 2 w 1, o cenę wskazanego ciasta. Faktycznie cen przy pokazowych wypiekach nie było, nie wisiał również żaden cennik. Można było odczuwać potrzebę zasięgnięcia informacji. Pan jednak w odpowiedzi usłyszał: “Oj nie wiem, musi pan sobie sprawdzić” i podetknięto mu menu. W mojej głowie zazgrzytało ale postanowiłam nie nastawiać się sceptycznie, w końcu polecono mi to miejsce.
Wracając do pana i jego pytania o cenę ciasta, to jak się domyślacie po takim wstępie, go nie zakupił. Nie wiem również czy udało mu się zorientować w cenie, ponieważ karta poza kosztem zakupu regularnych gatunków ciast, zawierała pozycję “ciasto dnia”. Próżno zgadywać czym był egzemplarz za przeszkloną lodówkową ladą. Tytułowa żena nas w tej kwestii nie oświeciła. Pan zapłacił, odsunął się do bocznego stolika w oczekiwaniu na swoją kawę.
Nastała moja kolej. Na wstępie upewniłam się, że mogę zakupić kawę na wynos, potem zostałam zapytana o to czy moje latte macchiato ma być przygotowane ze 100 czy 80%? Tu moje ignoranctwo dało o sobie znać i musiałam dopytać panią co też rozumie przez te stężenia. Kiedy ustaliłyśmy, że decyduje się na pełnowartościową arabicę, nie domieszkowaną robustą, ja również odeszłam do bocznego stolika, oczekując na moje kawy.
Umiliłam sobie czas przeglądaniem karty, w której nie było ani pół słowa o możliwości wyboru dwóch różnych gatunków kawy, czy też ich mieszanek. Było natomiast kilka literówek.
Zaś na ścianie, za panią obsługującą, dumnie wisiał dyplom dla najlepszej czekoladziarni, napisany zdaje się przez niejaką Alicję. Wymienione było także nazwisko, które mnie nic nie powiedziało, ale być może to ponownie kwestia mojej ignorancji, bo szczerze przyznam, że nie nadążam za nowymi nazwiskami, wizerunkami gwiazd i twarzami kolejnych celebrytów. Jeżeli kojarzycie wątek bycia znanym, z tego że jest się znanym z filmu Allena “Zakochani w Rzymie”, to wiecie zapewne o czym myślę. Nie wiem zatem, czy owa Ala była po prostu dziewczynką, której zasmakowała czekolada i wyprodukowała dziękczynną laurkę dla właścicielki pijalni, czy był to ówczesny przypadek Roberta Benigniego ze wspomnianego filmu, i jej moment sławy.
Na ladzie chłodniczej, w której spoczywały pojemniki na lody, ustawione były dla odmiany dwie ramki ze zdjęciami przedstawiającymi kobietę oraz obejmujących ją za ramię ludzi, znanych ze szklanych ekranów. Aktorzy byli ubrani w koszulki, przykrótkie spodnie i japonki, zatem należało sądzić, że w trakcie urlopu rozkoszowali się czekoladowymi trunkami w przybytku, do którego i ja trafiłam. Kobieta prawdopodobnie była właścicielką lokalu.
Kontemplując wystrój doczekałam się kawy podanej na plastikowej tacce wraz ze sticksami cukru oraz dwoma ciasteczkami korzennymi w papierkach. Doposażyłam kubki w dołączone wieczka i wraz z ciastkami w ręce udałam się w kierunku wyjścia. Niestety zamykające się za mną drzwi wejściowe niefortunnie puknęły mnie w rękę, wytrącając jeden z pełnych kubków. Mleczna ciecz rozlała się po trotuarze, a ja pozbierałam opakowanie i zawróciłam do kawiarni, od wejścia przepraszając za niezdarność i powstałą kałużę.
W jednej ręce dzierżyłam kawę wartościową, w drugiej pozostałości po upadku, które chciałam gdzieś wyrzucić. Dotarłam już do lady, kiedy rzeczona żena wskazała mi śmietnik, usytuowany przy odległym wejściu.
Karnie zaniosłam śmieci i poprosiłam o nową kawę. Otrzymałam analogiczny zestaw do poprzedniego, który tym razem udało mi się wynieść bez szwanku.

PODSUMOWANIE, czyli REFLEKSJE KOŃCOWE:

Powróćmy zatem do tytułowych dwóch razy: byłam w tej kawiarni pierwszy i ostatni raz. Dlaczego tak? Ano:

  1. Niedopuszczalne jest dla mnie, że osoba obsługująca w kawiarni na pytanie klienta o cenę ciasta podtyka mu menu, zamiast sama sprawdzić i tym samym nadrobić ewentualne braki vel luki w pamięci.
  2. Nie wyobrażam sobie (chociaż w sumie nie muszę, bo przeżyłam), że klienta, który posprzątał po “wypadku” odsyłam do śmietnika w przeciwległym kącie pomieszczenia, zamiast odebrać od niego śmieci (skoro dotarł z nimi do mnie).
  3. Poza tym menu i rzeczywistość rozmijały się: w karcie nie było mowy o różnych mieszankach serwowanych kaw (gdyby pani miała akurat kaprys, bądź gorszy humor, można nie wiedzieć co się zamówiło i pije).
    Ponadto cena w karcie były inne niż ta, którą zapłaciłam: w menu podano kwotę 10 zł za latte macchiato, ja zapłaciłam 20 % więcej. Być może to kwestia wyboru czystej arabici?? Tego już się trzeba domyślać, a tak nie powinno być.
  4. Po kilku dniach odkryłam paragon wepchnięty do kieszeni, w ferworze walki z gorącą zawartością w giętkich kubkach. Okazało się, że za owe opakowania zapłaciłam 1 zł/sztukę.
    Wiem, że teraz jest modna filozofia zero waste, że powinniśmy dbać o środowisko itp. itd. ale jednak w czymś tą kawę na wynos musiałam wypić i osobiście zdecydowanie wolę jeżeli takie pozycje są wliczone w cenę. Nie wiem jak na Was ale na mnie negatywnie i odstraszająco działa wybita na paragonie pozycja kubek papierowy 1 zł. Równie dobrze można było doliczyć od razu korzystanie z WC, czy mycie naczyń.
  5. Wiem, że to była moja wina, że kawa się wylała ale biorąc pod uwagę, że - kolokwialnie ujmując - walnęły mnie drzwi kawiarni, w której właśnie kupiłam napoje, a tłumu nie było i obsługująca widziała całe zajście, o ile miłej byłoby gdyby zaproponowala, że trzecia kawa jest w połowie sponsorowana przez firmę. Ona by wielce nie zubożała. W mojej pamięci negatywne emocje zostałyby zatarte przez uprzejmą propozycję.
    Cóż - chytry traci dwa razy. Łącznie za trzy kawy, których wielkość to były dosłownie trzy łyki, zapłaciłam 39 zł (12 zł kawa + 1 zł kubek). Pani zarobiła na mnie pierwszy i ostatni raz, bo więcej tam nie wrócę. Poszukam lokalu gdzie poczuję się dopieszczona, niczym Julia Roberts w sklepie Hollister'a w “Pretty Woman” 😁
Parafrazując kabaret Ani Mru Mru: “Viva Pologne, Viva jakość”!

Kreujmy rzeczywistość!
marta

Podziel się

Napisz komentarz

Capcha
Wprowadź kod obrazka

Kanał RSS z komentarzy dla tego posta