Windą do nieba

Napisał MMSlezak brak komentarzy

Czyli o tym że lepiej mieć zdrowe nogi, a dzieci nosić na sobie

Inspiracją do napisania tego tekstu były nasze zmagania z próbą zdobycia (tak to słowo nie jest użyte tu przypadkowo) z wózkiem dziecięcym podwoi banku, w którym podpisywaliśmy umowę kredytową.
"Bo liczą się ludzie" - no przecież...

Wbrew pozorom, jeżeli chodzi o podpisanie umowy kredytowej, ilość placówek, która posiada doradców kredytowych - osoby kompetentne i wytypowane do tych zadań - jest znacznie mniejsza. Oznacza to, że nie w każdym punkcie z logo “naszego” banku można dokonać wszelkich formalności (np. podpisać dokumenty kredytowe).
W naszym przypadku przed umówieniem spotkania, w celu podpisania umowy, pan pośrednik (nasz pośrednik kredytowy) skontaktował się ze mną i podał adresy placówek, w których mogliśmy dopełnić formalności. Spośród dwóch (w dużym Krakowie nie było ich wcale tak wiele) oddziałów wybrałam ten bliższy nam.
Spotkanie umówione zostało w piątek, więc zorganizowałam wszystko tak, żebyśmy nie musieli jechać autem (jak krakowianie dobrze wiedzą w piątek korki zaczynają się od wczesnych godzin popołudniowych i dotarcie na wyznaczoną godzinę może być niewykonalne). Ja z dziewczynami poszłam spacerem z wózkiem (byłam wówczas w trakcie urlopu macierzyńskiego), a mój mąż dojechał po pracy tramwajem.
Pierwszy etap zakończył się sukcesem.
Schody i to dosłownie, zaczęły się przy próbie wejścia do budynku.

SCHODY DO NIEBA

Placówka banku znajduje się na wzniesieniu, do drzwi prowadzą schody.
Z ich boku znajduje się winda dla wózków, ale była nieczynna. Co więcej nie było szansy zadzwonienia do recepcji i poproszenia o pomoc kogoś z personelu. My na szczęście byliśmy we dwójkę, ale inwalida miałby już naprawdę problem.
Jedynym kanałem dotarcia do banku były schody, na których NIE było żadnej pochylni. Natomiast winda (zewnętrzna), stanowiąca swoisty wózkowy wehikuł była zepsuta.
Żadnej alternatywy.
Jeżeli byłabym sama musiałabym:

  • albo głośno wzywać pomocy,
  • albo zostawić dzieci na chodniku bez opieki i wbiec do placówki pokrzykując o pomoc,
  • albo czekać na zrządzenie losu w postaci życzliwego przechodnia, który zechce i będzie miał siłę mi pomóc.
Dodam, że placówka znajduje się lekko na uboczu od głównego duktu, dlatego nie przechadzają się tamtędy tłumy.
Co więcej pracownicy znajdują się w głębi. Od wejścia dzieli ich jeszcze dodatkowo przeszklona przestrzeń czegoś na kształt klatko-przedsionka, zatem nie widzą osoby, która stoi przed schodami, w dodatku poziom niżej.

HOBBY INACZEJ

W placówce byliśmy co najmniej osiem razy (podpisanie umowy, uruchamianie kolejnych transz kredytu, formalności związane z kartami do konta, donoszenie dokumentów po zakończeniu określonych etapów - np. po uzyskaniu adresu administracyjnego, wnioskowanie o aneks, podpisywanie aneksu etc.) i tylko raz wspomniana winda była czynna.

Powiem więcej, niezależnie od tego, czy byliśmy z dziewczynami i/lub z wózkiem zawsze sprawdzałam stan windy (stało się to poniekąd moim hobby). Niestety tylko jeden z tych około ośmiu razy była sprawna.

Oczywiście sprawę niesprawnego dźwigu zgłaszałam pracownikom banku. Otrzymywałam wówczas odpowiedź, że są tego świadomi i (ewentualnie), że awaria jest zgłoszona. Żadnej alternatywy, żadnego zastępczego rozwiązania. NULL, zero, pustka.

Konsekwencja tej ignorancji była taka, że osoba zdrowa i w 100 % sprawna miała szansę dostać się do banku.
Rodzic z dzieckiem w wózku, czy inwalida poruszający się na wózku byli od razu zdyskredytowani i musieli zadać sobie spory trud, żeby wejść do rzeczonej placówki.
Właściwie to sprawny rodzic mógł sobie jeszcze jakoś poradzić, ale inwalida był przegrany jeszcze zanim wystartował.
Cudownie - a wszystko to w XXI wieku.

Może bank pewną część środków finansowych przeznaczyłbym na rozbudowę infrastruktury wokół swoich placówek, a nie angażował kolejnych aktorów do reklam swoich produktów???!!!!
Zwłaszcza, że przy nieczynnej (inaczej o niej napisać nie można) windzie było coś na kształt domofonu, ale też nie działającego. Można było co najwyżej wyć do gwiazd.

TROTUAR, czyli NARZĘDZIE TORTUR

Jeżeli rozejrzeć się wokół to takich miejsc znajdziemy więcej. Kobieta idącą w butach na wysokim obcasie dostrzeże też zapewne stan wielu chodników. Pamiętam jak moja świętej pamięci babcia była chora i była wożona na wózku inwalidzkim. Wiele przejazdów po chodnikach to był krzyk, który wydobywał się z babci gardła, a nie należała do tych narzekających.

Chodniki i ich stan…

W sumie po kilku spacerach (po nowej okolicy, a właściwie z domu w kierunku infrastruktury publicznej) celem załatwienia różnych spraw z dziewczynami (przy użyciu wózka) stwierdziłam, że jest dużo miejsc gdzie w ogóle zapomniano o duktach pieszych. Kiedyś położone płyty chodnikowe kompletnie zniszczały i teraz decydenci uznali chyba, że są rejony miast, w które dociera się tylko samochodami. Potrzebując dostać się z osiedla, na którym znajduje się nasz dom, do pobliskiego szpitala, gdzie córki chodzą do pediatry, nie jestem w stanie bezpiecznie przejść (czyli na nogach) do ośrodka zdrowia. Po drodze jest kilka odcinków bez chodników, bez poboczy. Sama ulica.

Co więcej jak już pojawi się chodnik, to bardzo często jest zastawiony przez parkujący samochód. Niektóre osoby postanawiają zaparkować auta, tak jak im wygodnie i zupełnie nie myślą o innych. Przedarcie się wówczas z wózkiem dziecięcym (w moim przypadku dużym wózkiem) jest trudne, a często kończy się ponownie przechodzeniem po ulicy.
Viva empatia, viva drugi człowiek!

A KOMUNIZM JUŻ PODOBNO ZA NAMI

Zaczęliśmy od windy w banku, a skończymy na tramwajach, bo to kolejny twór, do którego z wózkiem bywa trudno się dostać. Wiem, że mamy, z pokolenia moich rodziców, za czasów komuny musiały się mocno natrudzić i często też wnosić wózki na piętra w bloku, czy do autobusu/tramwaju.
Wydawało mi się jednak, że widmo owych lat pozostało za nami. Tymczasem przynajmniej połowa tramwajów odjeżdżających z pętli, na której wsiadam, nie jest typu niskopodłogowego i pamięta wspomniane czasy. W części z nich podjęto próbę dostosowania chociaż jednego wejścia do wjazdu wózków. Jednak są niestety takie, które przy każdych drzwiach mają schody, jeszcze z barierką po środku, lub ewentualnie dwiema po bokach, które dodatkowo ograniczają szerokość wejścia.
Koszmar.

PODSUMOWANIE, czyli REFLEKSJE KOŃCOWE:

  1. Jak sobie tak złożę w głowie wszystkie te obrazy: braku możliwości wjazdu wózkiem do placówki banku (w którym podobno "liczą się ludzie"), powyrywanych lub w ogóle nie istniejących chodników, czy tramwajów do których inwalida może wsiąść licząc jedynie na czyjąś pomoc, dziękuję za to, że mam zdrowe nogi.
  2. Jednocześnie zastanawiam się jak można wpłynąć, spowodować poprawę i zmiany na lepsze.
    Biorąc pod uwagę takie warunki cudem jest, że osoby niepełnosprawne w ogóle wychodzą z domu.
    Nie dziwi też fakt, że nie widzi się zbyt wiele osób na wózkach inwalidzkich przemieszczających się po ulicach. Przecież to swoiste igrzyska i to bez paraolimpiady.

Kreujmy rzeczywistość!
marta

Podziel się

Napisz komentarz

Capcha
Wprowadź kod obrazka

Kanał RSS z komentarzy dla tego posta