Hokus pokus

Napisał MMSlezak brak komentarzy

Czyli skład albo psikus

Wracając (jeszcze przed okresem pandemii) wyjątkowo wcześnie do domu - w dodatku nie w blogowym biurze, a autem - natknęłam się na jedną ze swoich ulubionych audycji prowadzoną przez Kubę Strzyczkowskiego w radiowej Trójce - "Za a nawet przeciw".
Temat dotyczył produktów polskich i poniekąd sposobu identyfikacji oznaczeń na opakowaniach dotyczących tego czy towar rzeczywiście został wyprodukowany w Polsce, czy może jedynie firma go wytwarzająca jest zarejestrowana w Polsce. W trakcie audycji dzwoniło wiele osób i zabierało głos w dyskusji. Do rozmowy był zaproszony także twórca aplikacji "Pola", umożliwiającej sprawdzenie czy towar rzeczywiście został wyprodukowany w Polsce.

MADE IN POLAND?

Większość słuchaczy hołdowała produktom "made in Poland", które podobno także na rynku europejskim uważane są za te: bardziej ekologiczne, bardziej naturalne, mniej przetworzone.
Jak zwykle bywa przy tego typu dyskusjach dylematów było sporo, a wśród nich taki: "Czy wieprzowina wytworzona ze świń, które urodziły się już w Polsce z przywiezionej tutaj ciężarnej maciory z Holandii; maciory karmionej zgodnie z planem żywieniowym holenderskiego hodowcy, która rodzi "nadprogramową" ilość ponad dwadzieściorga dzieci, to mięso polskie, czy nie polskie?".

Dzwonił także mężczyzna, który w branży spożywczej pracuje od lat i proponował, żeby sprawdzać na opakowaniach oznaczenia weterynaryjne (np. na produktach mlecznych), bo to one świadczą o kraju produkcji. Okazuje się bowiem, że ten sam jogurt (tej samej marki, o tym samym smaku, dostępny na półce w naszych sklepach może być wyprodukowany w zupełnie różnych krajach).
W tym momencie przypomniały mi się nasze poszukiwania deszczownic do łazienek, a także moje niedawne zakupy jogurtów dla dzieci.

ZAKUPY

W okresie wykańczania domu planowaliśmy zakup deszczownic do obydwu łazienek, z tą różnicą że deszczownica do dużej łazienki chcieliśmy żeby była połączona z baterią wannową. Wspominałam Wam już o tym, że zakup takowej okazał się dość trudnym przedsięwzięcia, bowiem zwyczajowo deszczownice produkowane są jako element do kabin prysznicowych.
Pierwotnie naszą deszczownice chcieliśmy zakupić w markecie budowlanym, wybierając w nim towar renomowanej marki. Zostaliśmy jednak oświeceni - zarówno przez sprzedawców, jak i naszego hydraulika - że towar dostępny w marketach (nawet ten pod logo znanych i cenionych marek) często nie odpowiada jakości towaru tych producentów sprzedawanych poza marketami. Okazuje się bowiem, że np. marki typu Grohe, czy Hans Grohe, a także np. bieliźniany Triumph (o czym opowiadała nam kierowniczka salonu łazienek z Pszczyny) mają osobne linie produkcyjne dla asortymentu produkowanego dla marketów. Produkty takie zazwyczaj są tańsze - bo tym chlubią się duże, sieciowe sklepy - jednakże często ich jakość jest niższa, niż ta z którą identyfikowany jest producent.

Szczerze mówiąc o ile fakt zakupu gorszej jakości stanika w markecie "wielobranżowym" mnie nie zaskoczył, o tyle wydawało mi się, że produkty w marketach budowlanych - te z logo znanych firm z tradycją - mają utrzymaną wysoką jakość. Wyobrażałam sobie, że "wyższość" marketów polega na szerokim asortymencie, dostępności produktów od wielu producentów, w tym w znacznej mierze z Chin. Kojarzyłam je także z dostępnością tańszych, a często atrakcyjnych wariantów wyprodukowanych pod logo danego marketu.
Nie sądziłam, że firma może ryzykować utratę zaufania klienta poprzez obniżanie jakości, żeby dołączyć do linii cenowej (która i tak w markecie jest tą z najwyższej półki) sklepu sieciowego.

Podobne zaskoczenie spotkało mnie ostatnio przy zakupie jogurtów dla dzieci. Oglądając telewizję - nawiasem mówiąc kanał telewizji polskiej dla dzieci naszpikowany jest długaśnymi blokami reklam, których np. nasi sąsiedzi - Czesi - na ichniejszym odpowiedniku takiego kanału już nie posiadają, natknęłam się na reklamę polskiej marki jogurtów, które teraz w wersji owocowej zaczęły być produkowane bez cukru.
Będąc w sklepie chciałam zakupić dzieciom takie jogurty i okazało się, że skład nie jest tak fantastyczny jak głosiła reklama. Na etykiecie poza cukrem było wymienione także mleko w proszku, którego również staram się unikać w produktach.

W trakcie rozmowy telefonicznej zgadałam się z moją mamą w temacie rzeczonych jogurtów i mojego rozczarowania. W trakcie owej konwersacji moja rodzicielka wyjęła ze swoje lodówki jogurt omawianej przez nas marki w składzie, którego nie znalazła ani grama mleka w proszku (to był akurat jogurt naturalny, zatem cukru z założenia w nim nie było). Okazało się, że moja mama ów jogurt zakupiła w nieco bardziej delikatesowym sklepie i skład jogurtu tego samego producenta różnił się między dwoma wspomnianymi miejscami sprzedaży.

PODSUMOWANIE, czyli REFLEKSJE KOŃCOWE:

  1. Morał z tego taki, że jako konsumenci musimy być BARDZO czujni.
  2. Powstają aplikacje, które tę naszą koneserską czujność mogą wspierać - np. wspomniana "Pola", czy "Dobre zakupy" - które analizują skład produktów.
  3. Świadomość, świadomość i oczy szeroko otwarte, albowiem czarno na białym widać, że w każdej branży i każdej działce produktowej istnieją przynajmniej dwa warianty tego samego produktu, a te marketowe - mające przyciągać nas ceną - często niosą za sobą gorszą jakość, w tym skład: tańsze surowce, tańsze części.
  4. Być może kiedyś powstanie też aplikacja do oceny komponentów produktów ze sklepów budowlanych, chociaż niektórzy producenci skrzętnie skrywają tę tajemnicę (o czym także wspominała nam pani z Pszczyny).

Kreujmy rzeczywistość!
Ku jakości!

marta

Podziel się

Napisz komentarz

Capcha
Wprowadź kod obrazka

Kanał RSS z komentarzy dla tego posta