"Rozmowa kontrolowana"

Napisał MMSlezak brak komentarzy
Sklasyfikowane w : Działania firmy, Z życia wzięte Tagi : brak

Czyli o zarządzaniu przez telefon

Pisałam tekst o "Watasze" i przypomniała mi się zupełnie inna historia. Ponownie z życia wzięta, a dokładnie zaczerpnięta z mojego szeroko rozumianego zaplecza zawodowego. Zdarzyło mi się kelnerować, serwować lody i gofry, sprzedawać herbatę i kawę, prowadzić zajęcia spinningu, przygotowywać gimnazjalistów do egzaminu kompetencji, a także wypiekać ciasta i ciasteczka w kawiarni i przygotowywać przekąski typu lunchowego. W tym ostatnim z wymienionych moich miejsc pracy odbywał się specyficzny sposób zarządzania lokalem i dość dziwna i chyba raczej mało sprzyjająca polityka personalna...ale oceńcie sami.

"A W KRAKOWIE.."

W owej kawiarni zatrudniłam się w okresie studiów, kiedy to miałam luźniejszy semestr i możliwość poświęcenia czasu na dodatkowe zajęcie. Znalazłam wówczas w Internecie ogłoszenie o poszukiwanej osobie do pieczenia ciast, w jednym z lokali w samym centrum krakowskiego Rynku. Zgłosiłam się. W "castingu" brało udział kilka osób i naszym zadaniem było przygotowanie kruchego ciasta. Nie było to dla mnie nic trudnego i po tym teście po kilku godzinach dostałam telefon, że mogę zacząć pracę. Jak dowiedziałam się później od załogi to ona wpłynęła na wybór akurat mojej osoby, albowiem szefowa miała upatrzoną jakąś inną dziewczynę z polecenia.
I tak zostałam mistrzem cukiernictwa w trzy popołudnia każdego tygodnia.

START

Na pierwszym spotkaniu byłam poinformowana, że do moich obowiązków będzie należało wypiekanie słodkości: ciast i ciasteczek będących w ofercie karty. (tego typu zajęć dotyczyło także ogłoszenie, które znalazłam i na które odpowiedziałam).
Dopiero na placu boju (bo najzwyczajniej pierwszego dnia pracy) okazało się, że poza pieczeniem jestem zobowiązana przygotowywać bieżące zamówienia: kanapki, bruschetty, sałatki, tortille, tarty itp.
Pierwszego dnia mojej pracy był taki Armagedon zamówień, a ja na bieżąco poznawałam receptury, że zanim obrobiłam się z wykonaniem bieżących potraw i upieczeniem ciast minęły około półtorej godziny więcej niż przewidywały założenia. Mój czas pracy był bowiem odgórnie ustalony. Wszystko byłoby na czas, gdybym nie musiała wykonywać dodatkowych obowiązków (przygotowanie bieżących zamówień), o których nikt nie wspomniał i do których nikt mnie nie przeszkolił w kwestii receptur.

ZARZĄDZANIE ZDALNE

Jednak nie chcę bardziej rozwodzić się nad pręgierzem, pod którym przyszło mi stanąć, bo w sumie czasem dobrze jest być wrzuconym na głęboką wodę. Człowiek później przekonuje się, że daje radę, a logistyka jest jego drugim ja 😉
W tym tekście chciałam bardziej poruszyć sposób zarządzania i prowadzenia knajpy. Wyobraźcie sobie bowiem, że miał on miejsce zasadniczo w formie zdalnej (a bynajmniej nie były to czasy epidemii koronawirusa i obostrzeń z nią związanych).
Późnym popołudniem, vel wczesnym wieczorem, pierwszego dnia pracy zostałam poproszona do telefonu (stacjonarny, znajdował się przy barze w kawiarni) i rozmawiałam z szefową. Pamiętam, że w pierwszych słowach usłyszałam, że "tak długo mi zeszło" - ponad godzinę dłużej niż przewidywały zalecenia. Pamiętam też, że wówczas wysłuchałam tego co druga strona ma mi do powiedzenia i nie komentowałam w ogóle. Pamiętam też, że po niedługim czasie szefowa zawsze niespodziewanie wpadając do knajpy biegła do kuchni i zachwycała się roznoszącymi się aromatami kiedy to ja zawiaduje kuchnią. Pamiętam też, że nigdy nie wróciła do tematu mojego rzekomo długiego wykonywania obowiązków pierwszego dnia pracy, albowiem okazało się, że owego dnia utarg był podobno rekordowy, a tym samym ilość zamówień znaczna. Zamówień, które musiałam zrealizować będąc totalnie nie przyuczoną. Na szczęście spotkałam wtedy rozgarniętą koleżankę, która wówczas obstawiała zmywak i jej nieco większe zorientowanie w recepturach - podyktowane trochę dłuższym stażem pracy - pozwoliło nam jakoś wybrnąć z trudnej sytuacji.

Tak czy inaczej zarządzanie owym przybytkiem gastronomicznym w trakcie mojego roku pracy tam wyglądało w taki sposób, że właściciele wpadali znienacka, w niewiadomych godzinach, zakręcili się, coś pogadali, a potem w ciągu dnia pozostały nadzór odbywał się telefonicznie: dzwonili oni, dzwoniono do nich (np. z informacją o utargu itp.).
Personel owej kawiarni składał się głównie z młodych dziewczyn będących najczęściej studentkami. Było nas tam kilkanaście pracujących w systemie zmianowym: kelnerkami i personelem kuchni: osoba obstawiająca zmywak i jedną osobą piekąca (tylko popołudniami) / gotującą.
Wśród kelnerek była jedna dziewczyna, która określana była mianem menedżerki. Jednakże owa dziewczyna także pracowała na zmiany i bywały dni, że w ogóle nie było jej w kawiarni, a jeżeli w niej była to kelnerowała, tak jak pozostałe dziewczyny kręcące się po sali. Zatem funkcja menedżerki była raczej dodatkiem i kryptonimem niźli stanowiskiem. W rzeczywistości o różnych sprawach: jak zmiana receptur/przepisów, zmiana organizacji pracy itp. itd. dowiadywałyśmy się pocztą pantoflową. Szefowie sami nie przekazywali komunikatów, bo ich najczęściej nie było. Za to informowali określoną osobę, żeby zakomunikowała coś tam coś tam reszcie załogi.

Wyobrażam sobie, że podobnie mogło wyglądać zarządzanie wspominanym hotelem. Z wnętrza patrząc taki sposób organizacji pracy był męczący, rodził konflikty wśród personelu ("bo niby czemu ona mnie dyscyplinuje"; "bo nie usłyszałam tego od szefostwa").
W tego typu warunkach mamy do czynienia z dwoma rodzajami postaw: osób, które nie poczuwają się do zarządzania (no bo faktycznie ich nikt do tego nie namaścił) i one "tu tylko sprzątają" i osób, które chciałyby wyskoczyć wyżej i samozwańczo uważają, że mogą się porządzić (skoro nikt inny nie został wskazany).

PODSUMOWANIE, czyli REFLEKSJE KOŃCOWE:

  1. Dla mnie powyższy tekst jest nierozerwalnie związany z zagadnieniem klienta stykającego się z obiektem bez zarządcy.
  2. Fatalnie jest być bowiem klientem i mieć do czynienia z "firmą", gdzie brak zarządzającego i głównodowodzącego.
  3. Fatalnie też być pracownikiem firmy, gdzie szefostwo kieruje pokątnie i wysługuje się ustami pracowników przez nich przekazując komunikaty dla brygady.
  4. Morał z tego taki, że osoba zarządzająca potrzebna jest każdej ze stron!
    I aż dziw, że te interesy jakoś się kręcą. Pytanie tylko czy to "jakoś" to ta jakość, do której powinniśmy dążyć?

Kreujmy rzeczywistość!
marta

Podziel się

Napisz komentarz

Capcha
Wprowadź kod obrazka

Kanał RSS z komentarzy dla tego posta