Wataha inaczej

Napisał MMSlezak brak komentarzy
Sklasyfikowane w : Obsługa klienta, Działania firmy, Z życia wzięte, Turystyka Tagi : brak

Czyli hotel bez szefa

Napisałam jakiś czas temu tekst o tym jak to "Pańskie oko konia tuczy". O tym, że obecność szefostwa w przybytku gastronomicznym jest konieczna i niezbędna. Jest to zresztą wydawałoby się oczywista oczywistość głoszona niemal w każdym odcinku "Kuchennych rewolucji" przez prowadzącą i wprowadzającą rzeczone rewolucje - Magdę Gessler.

Wydaje się, że niby wszyscy to wiedzą, ale już wybrani wcielają w życie, a jakie skutki może na kliencie wywierać brak szefa wszystkich szefów w obiekcie hotelowym o tym w kolejnych wersach tej historii.

STORY OF MY LIFE

Dzisiaj cofniemy się do roku 2014, kiedy to z mężem mym zaczęliśmy organizować swój ślub oraz przyjęcie po nim. Wakacje tego roku spędzaliśmy w Bieszczadach i wówczas natchnęło nas na zorganizowanie imprezy właśnie tam: mały, drewniany kameralny kościółek, wokół połoniny i ten brak czyjegoś oddechu na plecach, a właśnie miejsce na zaczerpnięcie tegoż pełną piersią.

Wspomniany urlop spędzaliśmy w obiekcie, który zdawał się doskonale nadawać do zorganizowania niewielkiej imprezy.
Podczas pobytu zasięgnęliśmy informacji od pani w recepcji, która była także osobą koordynującą przyjazdy grup, organizującą program pobytów feryjnych itp. Spotkaliśmy się także z szefową kuchni, wstępnie omówiliśmy temat. Pozostałe kwestie mieliśmy ustalać głównie mailowo i telefonicznie. W międzyczasie raz przyjechaliśmy na miejsce - do hotelu - uściślić wszystkie detale osobiście, zobaczyć salę, zdecydować o ustawieniu stołów itp. itd., a było to dokładnie w styczniu 2015 roku. Zatem dogrywanie wszystkiego zajęło nam kilka miesięcy, do połowy lutego 2015 roku.

KORESPONDENCJA

W trakcie wymiany mailowej często miały miejsce niejasności, niezrozumienia, niedopowiedzenia.
Szefowa kuchni w międzyczasie obraziła się na nas śmiertelnie, bo chcieliśmy czynnie uczestniczyć w ustaleniu ostatecznego menu. Odebrała to nie jako zaangażowanie, tylko kwestionowanie jej propozycji/decyzji, bo np. do racuszka z wędzonym pstrągiem, który miał być podany o północy chcieliśmy, żeby podano barszczyk do popicia. Szefowa kuchni nie raczyła nam wytłumaczyć, że coś co w propozycji nazywa się racuszkiem w rzeczywistości ma postać dwóch solidnych placków z pastą z wędzonej ryby. Takich utarczek i konfliktów mieliśmy sporo, a najgorsze że w tym wszystkim NIE było jednego głównego szefa, menedżera, z którym moglibyśmy wszystko ustalić, a on wziąłby już na swoje barki ewentualne fochy kolejnych członków personelu.

W owym obiekcie tak naprawdę każdy był szefem czegoś. Gotowa jestem stwierdzić, że był nawet prezes od śmietnika.
Szkopuł polegał bowiem na tym, że właściciele owego hotelu mieszkali na stałe w Warszawie i jak łatwo się domyślić nadzorowali go głównie na odległość. W obiekcie natomiast nie było jednej, czy dwóch osób: w postaci menedżera i jego zastępcy, podejmujących decyzję i zarządzających personelem.
W owym - wówczas trzygwiazdkowym - hotelu każdy był kierownikiem swojej działki. I tak na przykład pani Malwina z recepcji, która odpowiadała za organizację imprez i niby kontakt z klientem, nie miała odwagi ani kompetencji, żeby tupnąć nogą na humory pani szefowej kuchni. Ta druga była bowiem prezesem na swoim gastronomicznym podwórku itp. itd.

CIENKA CZERWONA LINIA

Z naszego punktu widzenia - klientów - którzy próbowali z dużym zaangażowaniem sił, emocji, a także nie ukrywajmy - nie małych środków finansowych - nie było łatwo.
Dość powiedzieć, że około dwa tygodnie przed imprezą mój opanowany, spokojny mąż (a ówczesny narzeczony) bez słowa komentarza zaczął poszukiwać alternatywnego obiektu do zorganizowania imprezy. Tak bardzo dopiekły mu humory, płacze (tak, te również miały miejsce) i obsługa świadczona przez personel, z którym przyszło nam ustalać szczegóły. Być może to pokaże Wam, że sytuacja, w której się znaleźliśmy była trudna, a Wojciecha nie powstrzymywała nawet znacznej wysokości wpłacona zaliczka - miał dość.

Finalnie przyjęcie odbyło się w zaplanowanym miejscu, a my zagryźliśmy zęby i wydaje się że goście nie doświadczyli problemów i na szczęście nie mieli świadomości jak ciężko było dobrnąć do punktu, w którym się znajdowaliśmy.
Impreza całkiem się udała, chociaż nie obyło się bez wpadek i to właśnie logistyczno-technicznych, które mam nadzieję zauważyły głównie osoby z najbliższego nam kręgu. Jednak tak naprawdę nie było potem komu o nich powiedzieć, bo szefowa kuchni była na nas na śmierć obrażona, a recepcjonistko-pseudo menedżerka wykończona psychicznie.

OKIEM PRACOWNIKA, czyli DRUGA STRONA MEDALU

Kolejnego dnia po imprezie moi rodzice, którzy w obiekcie zostawali dzień dłużej mieli okazję rozmawiać z jednym z kelnerów. Ów mężczyzna sam mówił, że w hotelu brakuje szefa. Że on jako pracownik odczuwa i dostrzega brak ręki kierowniczej. Że w hotelu jest zbyt wielu szefów "swoich działek" i nikogo kto jest wyznaczony do podejmowania ostatecznych decyzji i dyscyplinowania załogi. A skoro tak samozwańczo perorował jeden z pracowników, który miał już doświadczenie w pracy w tego typu obiektach, to musiało w tym tkwić spore ziarno prawdy.

PODSUMOWANIE, czyli REFLEKSJE KOŃCOWE:

  1. W wielu obiektach typu lokale gastronomiczne: kawiarnie, restauracje, a także w hotelach, daje się odczuć czy w obiekcie jest obecna, czy też brakuje osoby zarządzającej i podejmującej decyzje. Klient - zwłaszcza w momencie uzgadniania jakichś "większych" spotkań/imprez napotyka na problemy organizacyjno-techniczno-logistyczne.
  2. Co więcej mam wrażenie, że właściciel wspomnianych typów przybytków wcale się nie dowiaduje o problemie i potrzeba mu np. takiej rewolucji, żeby osoba z zewnątrz zwróciła uwagę na pewne braki.
  3. Gorzej jeżeli lokal jako tako prosperuje, wtedy zapewne na udział w żadnym programie typu "Kuchenne rewolucje" nie ma racji bytu, a każdy kolejny klient spotyka się z problemami.
  4. Rekapitulując - jak mawia mój przełożony - w każdym obiekcie musi być taki Krzysztof Jarzyna ze Szczecina, który podejmuje ostateczne decyzje i stawia granice. I ma to stosowalność zarówno w rozmowach z klientem, jak i zespołem. A to, że nie każdy nadaje się do takiej roli, to już kolejna historia.

Kreujmy rzeczywistość!
marta

Podziel się

Napisz komentarz

Capcha
Wprowadź kod obrazka

Kanał RSS z komentarzy dla tego posta