"Pańskie oko konia tuczy"

Napisał MMSlezak brak komentarzy

Czyli o kawiarni

Jest takie miejsce w Kołobrzegu, którego fanem jest mój tata. Twierdzi on, że podobnie jak Himilsbach z Maklakiewiczem mieli swoją Kameralną, tak on ma swoje miejsce nad morzem, do którego musi wejść na kawę i lekturę świeżej kołobrzeskiej gazety, przy okazji każdego niemal spaceru nad Bałtykiem. Nawet sześcioletni włochaty kompan moich rodziców, tak bardzo przyzwyczaił się do owych przystanków, w trakcie których łapie oddech i bez pardonu rozkłada swoje jestestwo płasko na podłodze, a od wejścia jest witany miską zimnej wody, że brak przystanku w owej kawiarni traktuje jako niepełność i dziwność zarazem.

HOSSA

Ja to miejsce znam także od lat, podają tam rzeczywiście smaczną kawę, chociaż odkąd lokal został otwarty (czyli około dziesięć lat temu) to na moje oko nie przeprowadzono w nim żadnego remontu, ani odświeżenia.

W chwili obecnej sezon nad polskim morzem, a przynajmniej w Kołobrzegu, zdaje się trwać niemal nieprzerwanie, a ogromna ilość ekskluzywnych hoteli i resortów tylko temu sprzyja. Zatem kawiarnia - bez żadnej przesady - ma klientów walących do niej właściwie na okrągło. W okresie przerw świątecznych, czy noworocznej, nawet w typowych porach obiadowych trudno jest tam znaleźć wolny stolik.

Wszystko byłoby wspaniale, bo miejsce ma świetną lokalizację - nieopodal morza, przy jednej z głównych alei spacerowych kołobrzeskich uzdrowisk. Co więcej personel jest otwarty na możliwość wejścia z psem, co również stanowi rzadkość. Szkopuł jednak w tym, że pracownicy zmieniają się często, właściciele na stałe mieszkają w Szczecinie, a w lokalu od lat nie przeprowadzono żadnej rewitalizacji.
Skutek jest taki, że na parterze każdy z foteli z eko skóry ma odrapane i poobdzierane oparcia, rotujący pracownicy nie są przeszkalani, w związku z czym nie znają podstawowych zasad obsługi, a stoliki i łazienki proszą się o grubsze sprzątanie.
Cały ambaras polega na tym, że obsługa NIE JEST nauczona, że po zebraniu brudnych naczyń po poprzednich klientach należy każdy stolik przetrzeć. Co skutkuje tym, że mniej wybredni, niedowidzący, albo ich udający, siedzą przy stolikach pociapanych kroplami lodów, gorących malin, grzanego wina, czy pitnej czekolady.

Właścicieli na co dzień nie ma, a utarg wydaje się być na tyle satysfakcjonujący, że gdzieś po drodze zapomniano o jakości. O komforcie klienta, który po wypiciu smacznej kawy łapie się za oparcie fotela, na którym siedzi i spotykają go niemiłe doznania dotykowe, a te wzrokowe są już w ogóle poza wszelką skalą. Dotyka stolika i się do niego przykleja, albo ogląda lodowe smarki poprzedników. Chcąc odświeżyć się po tej uczcie zmysłów trafia do łazienki usłanej poszarpanymi kawałkami ręczników (zwłaszcza problem dotyczy - zdaje się częściej w ogólności odwiedzanej - łazienki damskiej) i średnio apetycznych kabin, która prawdę powiedziawszy od początku nie była najmocniejszą stroną lokalu.
"Prawie robi dużą różnicę" - jak głosiło hasło jednej z kampanii reklamowych: prawie posprzątane, prawie czyste, prawie eleganckie, czy może raczej schludne (bo jak mówił bohater grany przez Andrzeja Seweryna w "Uwikłaniu": "Elegancja zaczyna się od dziesięciu tysięcy"...) .

BESSA

W trakcie ostatniego pobytu w Kołobrzegu w kawiarni byliśmy kilkukrotnie, bo tak jak wspominałam jest to niemal obowiązkowy przystanek mojego rodziciela. Ponadto nasze spacery często zdarzają się w porach przedodbiadowych i zahaczają już o godziny późno lunchowe, kiedy to nasze dziecięcia zjadają zupę (którą zawsze na takie wypady zabieramy dla nich w ich termosach). Wziąwszy pod uwagę "prawie" zimową porę, to przyjemniej jest karmić i być karmionym w ogrzewanym wnętrzu, niźli na ławce w parku: zatem my zamawiamy sobie jakowąś kawę, a dziewczyny konsumują swoje ciepłe danie.

Ostatni raz odwiedziliśmy wspomnianą kawiarnię, która leży na naszym szlaku spacerowym, właśnie głównie w celach obiadowych naszych córek. Mimo godziny czternastej w lokalu było pełno i znaleźliśmy jedyny wolny stolik na parterze dwupoziomowej kawiarni. Ulokowaliśmy się przy brudnym stoliku, w domyśle mając w pierwszej kolejności zgłoszenie prośby o wytarcie tegoż. Nie zdążyliśmy jednak niczego zgłosić, ani zamówić, bo ruch był duży, kelnerki zaganiane. Wojciech w międzyczasie udał się tam gdzie król chodzi piechotą i wracając z owego przybytku zauważył zwalniające się dwa stoliki na górnym poziomie, które były dla nas bardziej komfortowe, ze względu na większą przestrzeń wokół. Przenieśliśmy się zatem z "dolnego" brudnego stolika do "górnego" zastawionego jeszcze naczyniami po poprzednich klientach i jak się okazało - także umorusanego.
Siedliśmy przy tym bardziej zewnętrznym z dwóch stolików, które się zwolniły. Tym bardziej zdziwiło mnie, gdy pani kelnerka zaczęła opróżniać z używanych naczyń opustoszały stolik, zamiast to nam uprzątnąć spod nosów pozostałości po poprzednich klientach. Zanim dotarła do nas zdążyła pozbierać naczynia z drugiego ze stolików i przynajmniej dwukrotnie donosić kolejne fragmenty zamówień dla oczekujących na sali klientów. Nas jakby ignorowała.
Pomyślałam wówczas, że najwyżej jak sprawy dalej się tak będą rozkosznie toczyć, to damy dziewczynom zupę i wyjdziemy z tej kawiarnianej oazy smaku i sznytu.
Pani kelnerka w końcu zjawiła się u nas, ale zbierając naczynia pozostawiła papierki po ciasteczkach (dołączanych do każdej kawy) i na moją prośbę o wytarcie stolika skinęła jedynie głową. Po kolejnej chwili zjawiła się inna pani z nieco przybrudzoną ścierką i sprayem i bardzo pobieżnie przetarła stolik.

Finalnie kawę wypiliśmy, a dzieci spokojnie dojadły domowy rosół z kołdunami. Jednak niesmak obsługi i otoczenia nam pozostał.
Moja mama, która ma okazję od czasu do czasu spotykać w owej kawiarni właściciela sama z siebie - po wymianie zdań między nami - stwierdziła, że jak będzie miała sposobność, to zagadnie go i zwróci uwagę na poruszone przeze mnie sprawy. Bo jak twierdzi samej jej to przeszkadza.
Ja jednak jako nie mającą kontaktu z właścicielem i chcąca przenieść sprawę na bardziej ogólny grunt opowiedziałam Wam ową historię.

PODSUMOWANIE, czyli REFLEKSJE KOŃCOWE:

  1. W opowiesci tej chciałam zwrócić Waszą uwagę na fakt, że w nawałnicy klientów potrafią szefostwu umknąć kwestie estetyczne i techniczne.
  2. Podstawowe szkolenie personelu przyjmowanego do pracy jest niezbędne. Jak się okazuje nie każdy z pracowników posiada intuicję w kontakcie z klientem i w dodatku w pracy w gastronomii.
  3. Co więcej każdy lokal ma jakieś standardy, do których próbuje dążyć i ich dotrzymywać. Brak szkolenia pracowników powoduje spadek klasy lokalu i rozmycie się jakichkolwiek zasad w nim panujących.
  4. Czystość w lokalu, w którym serwowane jest jedzenie jest podstawą.
    I nie chodzi jedynie o sterylność w kuchni, ale także w salach, w których gości się klientów, no i oczywiście łazienkach.
  5. Przecieranie blatów stolików, po opuszczeniu takowego przez poprzednich klientów, powinno być automatyczną czynnością, po oczyszczeniu ich z brudnej zastawy, wykonywaną przez kelnera/kelnerkę.
  6. Posprzątanie najpierw stolików zajmowanych przez kolejnych klientów, niźli tych stojących jeszcze pustych, także stanowi sprawę priorytetową.
    Siedzenie przy brudnych naczyniach po czyjejś konsumpcji nie należy do rzeczy przyjemnych.
  7. Nie może działać na tip top lokal, którego NIE dogląda właściciel.
    Jak mówi ludowe przysłowie: "Pańskie oko konia tuczy" i wiadomo to nie od dziś.
  8. Jak dla mnie przy braku inwestycji w lokal i wykwalifikowany personel, nawet mimo świetnej lokalizacji, nie można liczyć na świetlaną przyszłość.

Kreujmy rzeczywistość!
marta

Podziel się

Napisz komentarz

Capcha
Wprowadź kod obrazka

Kanał RSS z komentarzy dla tego posta