Zmęczenie materiału

Napisał MMSlezak brak komentarzy

Czyli casting na wykonastwo

Czekaliśmy kilka dni temu na pana od pomiaru i montażu balustrad balkonowych. Czekaliśmy już kolejny dzień, bo pan pierwotnie zapowiadał się na sobotę, później na sto procent na poniedziałek (bo miał wówczas umówiony montaż pod Krakowem, a jest spoza Krakowa). Potem po późno popołudniowym telefonie z naszej strony dziękował za cierpliwość i deklarował przyjazd we wtorek (bo montaż się przedłużył). W środę nadal NIE było odzewu, a z tym człowiekiem dogadujemy się od kilku miesięcy. Tych miesięcy kiedy z kolei żmudnie próbowaliśmy skoordynować pracę pana od podłogi balkonowej.
Nie ukrywam, że dopadł mnie gniew na brak szacunku, bo dwa dni z rzędu lecimy z pracy z wywieszonym językiem, żeby zdążyć na umówioną godzinę spotkania, a potem cisza. W rozmowach - czy to telefonicznych, czy twarzą w twarz wszyscy wydają się być rozsądni, sensowni i poukładani, a potem wychodzą niespodzianki.
W trakcie wieczornych rozmyślań i próby stłumienia złości przypomniała mi się historia z umawianiem fachowca do wykonania drogi dojazdowej do naszego domu i ogrodzenia od frontu.
A było tak…

ZNAJOMY ZNAJOMEGO, czyli NAMIARY

Jeszcze w trakcie prac wykończeniowych współpracowaliśmy z panem, który wykonywał szeroko pojęte prace remontowo-wykończeniowe wewnątrz i na zewnątrz budynków. Pan Marian został nam polecony przez pana Grzegorza od wykonawstwa fundamentów, ten z kolei został nam polecony przez pana architekta, a znany był również panu kierownikowi budowy. Jednym słowem - budowlane towarzystwo wzajemnej adoracji, no ale inwestor szukał i otrzymał - na swoją prośbę - namiary. Rzeczywiście tak było. W trakcie budowy staraliśmy się pozyskiwać osoby z polecenia, takie na które namiary dostaliśmy od kogoś z "łańcucha budowlanego" z kim już współpracowaliśmy.

Wspomniany pan Marian polecił nam firmę, która wykonuje jedynie ogrodzenia oraz człowieka, który wykonuje podjazdy, ogrodzenia itp. itd. Zatelefonowałam do pana od prac kompleksowych, bo wydawało nam się, że najlepiej będzie jeśli koło naszego domu jeden wykonawca dopracuje z nami koncepcję, a potem ją zrealizuje.

Nasza działka i ogród są o tyle specyficzne, że do domu prowadzi wspólna droga i mamy niewiele miejsca pomiędzy granicami działek. Z kolei od bocznego tyłu domu rozciąga się nasz około pięćset metrowy ogród.
Clou zagadnienia polegało na tym, żeby dobrze przemyśleć i zrealizować kwestie ogrodzenia dzielącego posesje: wykonując w nim wewnętrzna bramę i furtkę. Do tego trzeba było uwzględnić skarpę, bo teren między działkami zróżnicowanymi jest poziomami.

POTENCJALNY WYKONAWCA 001

Po kilku telefonach, przypominaniu się, polecony pan od firmy budowlanej - młody człowiek w wieku około 35/40 lat - przyjechał i przeszło godzinę w jesienny, sobotni ranek ubiegłego roku dyskutowaliśmy mierzyliśmy i szlifowaliśmy zamysł. Nie były to jakieś wyolbrzymione wizje, tylko sugestie budowlańca, którego poprosiliśmy o fachowe doradztwo.
Rozstaliśmy się z wizją, że pan do około tygodnia prześle nam wstępną kalkulację. Sprawa finansów i określenia rzędu wielkości kosztów, które mielibyśmy ponieść była kluczowa.

Pan na wstępie zadeklarował dostępność swojej ekipy latem kolejnego roku. To było dla nas do zaakceptowania. Pan też w początkowych słowach naszej pierwszej rozmowy telefonicznej poinformowany był jakiego rejonu Krakowa sprawa dotyczy. Jego firma mieściła się poza Krakowem, ale stosunkowo niedaleko naszego domu (około 5 kilometrów).

Minął tydzień, drugi, trzeci...mniej więcej po miesiącu zadzwoniłam do pana z pytaniem o kalkulację, której nie otrzymałam. Okazało się, że fachowiec po cichu wycofał się z chęci realizacji. Nie uznał zasadnym poinformować nas o tym. Sobotni poranek spędzony na dyskusjach w dużej mierze można było spisać na straty, bo nawet nie otrzymaliśmy kalkulacji, która dałaby nam wyobrażenie o szacunkowych kosztach.
Pan jeszcze coś bredził o tym, że koparkowi i inni kierowcy sprzętu nie chcą przyjeżdżać tak daleko. Sytuacja rodem z czasów komuny, kiedy to kierowcy taksówek decydowali czy chce im się jechać w dany rejon miasta, czy też nie. Pamiętam owe pytania "dokąd", które stanowiły słownego Cerbera do bram wnętrza taksówki.
W tym wypadku było podobnie, a najśmieszniejsze jest to, że nasz dom mieści się w Krakowie, a nie na przysłowiowej Syberii.

Moja świętej pamięci babcia mawiała, że "Dawać i prosić to podwójny grzech". Zatem daliśmy sobie spokój z panem z polecenia pana Mariana (co ciekawe polecany nawet nie wiedział kim jest owy pan Marian, kiedy zgodnie z zaleceniem powołałam się na osobę polecającą).

"POSZUKIWANY, POSZUKIWANA"

Zaczęłam szukać firm realizujących kompleksowe prace ogrodzeniowo-kostkowe na portalach internetowych. Ogłoszeń z rejonu Krakowa i okolic było sporo, ale najczęściej były to firmy albo od jednego, albo od drugiego. Najczęściej ktoś układała tylko kostkę, a inny wykonywał tylko ogrodzenia. Jednak w przestworzach portalu na 'o' - jak onomatopeja, znalazłam dwie firmy, które deklarowały możliwość wykonania "wszystkiego".

POTENCJALNY WYKONAWCA 002

Zadzwoniłam najpierw do tej jakby większej z firm, która miała w miarę profesjonalną "zajawkową" stronę internetową i reklamowała się posiadaniem dużego wachlarza sprzętu.
Telefon odebrała kobieta, której wytłumaczyłam oględnie o co chodzi, a nauczona doświadczeniem w pierwszym zdaniu dobitnie podkreśliłam jakiego rejonu Krakowa i - że Polski w ogóle - dotyczą planowane prace.
Słyszałam niemal jak pani niemo przyklasnęła. Twierdziła bowiem, że kilka kilometrów od nas prowadzą właśnie prace i mogliby sprzęt z tamtej budowy od razu ściągać do nas.
Próbowałam panią nieco stonować i uświadomić, że nasza działka nie jest typową i że moim zdaniem niezbędna i konieczna jest wizyta kogoś z firmy w terenie i dokonanie wstępnych ustaleń, a następnie przygotowanie szacunkowej kalkulacji.

Podkreślałam, że nie wiem w ogóle jakich kosztów możemy się spodziewać i w związku z tym nie jestem w stanie w ciemno deklarować chęci zlecenia prac.

Pani obiecała się zorientować kto z firmy mógłby do nas podjechać i takie oczekiwanie i moje telefonowanie trwało jeszcze kilka tygodni. Przez telefon pani brzmiała kompetentnie i rozsądnie, a potem ustalenia rozmywały się w eterze rzeczywistości.
W końcu jednak doprowadziłam do spotkania i okazało się, że pani od wejścia przyznała, że wizyta rzeczywiście jest potrzebna. W trakcie rozmów telefonicznych uznała, że jestem kolejną z dziesiątek klientów, którzy mają prostokątne podwórko, a wydaje im się, że posiadają coś wyjątkowego i wizja lokalna jest koniecznością.

Swój komentarz dotyczący tego, iż uważam że wszystkie prace w terenie (niezależnie od wielkości, kształtu, szerokości geograficznej i koloru nieba) wymagają obecności na miejscu u inwestora i skonfrontowania owej rzeczywistości oczami fachowca, który podejmuje się wykonania prac dodam tak tylko na marginesie.
Niedługo tam jak mamy wirtualne cmentarze, tak budowlańcy będą stawiali wyimaginowane budowle w miejscach, do których nie było sensu się fatygować.

Na miejscu jednak pani przekonała się, że nasza posesja nie jest w stu procentach standardowa. Przy tym brzmiała naprawdę fachowo, opowiadała zresztą o tym, że przez lata pracowała na budowach (jako ta która od dziecka budowała, burzyła, zmieniała miast czesać włosy lalkom i ku rozpaczy rodziców zajęła się takim męskim kierunkiem).
Pani zmierzyła, zasugerowała kilka rozwiązań, szczerze odradzała "wybetonowanie" całego terenu - ale akurat takiego pomysłu nie mieliśmy, to były tylko refleksje z osobistych doświadczeń owej kobiety.

W trakcie spotkania omawialiśmy wykonawstwo ogrodzenia (z kawałkiem murka oporowego dla podtrzymania skarpy - podobnie zresztą jak w trakcie rozmów z poprzednim panem), około dwudziestometrowej drogi dojazdowej wraz z wjazdem do garażu, dodatkowego miejsca postojowego koło domu, a nawet tarasu i wejścia do domu.
Rozstaliśmy się z panią, która cały czas podkreślała, że zaskoczyła ją zastana sytuacja i faktycznie konieczny był przyjazd i wizja terenu na miejscu.
Obiecała rozrysować wszystkie proponowane rozwiązania i tuż po świętach (bo spotykaliśmy się już w grudniu) przesłać wstępną kalkulację.

Zgodnie z ustaleniami firma dysponowała sprzętem, pani już miała wizję jak co wykonać (np. podkopanie do murku oporowego była przekonana, że "chłopcy będą musieli robić ręcznie ze względu na wąski odcinek między budynkami". Rozstaliśmy się z wizją oczekiwania na kalkulację, z zapałem do pracy wypisanym na ustach, bo pani cały czas jeszcze coś dopowiadała i nie mogła na dobre zasiąść za kierownicą.

Minęły święta Bożego Narodzenia nastał styczeń dla mnie czas dość burzliwy w pracy, potem każdego z nas kolejno dopadły problemy zdrowotne i to takie gorszego kalibru. Dość powiedzieć, że zanim wykaraskaliśmy się z nagromadzonych obowiązków zawodowych i chorób, to kończył się luty, a zaczynał marzec 2019 roku. Pani do tego czasu się nie odezwała.

Zadzwoniłam zatem do niej w godzinach porannych, w dzień powszedni, tak samo jak poprzednimi razy. Firmy budowlane pracują zwykle od godzin wczesno rannych, dlatego i w tym przypadku telefon około 9 rano nie stanowił rzeczy wyjątkowej. Pani nie odebrała, nie oddzwoniła (wcześniej zdarzyło się, że oddzwaniała - miała zresztą zapisane namiary do mnie). Minął dzień, zdeterminowana - żeby w końcu się czegoś dowiedzieć - zadzwoniłam ponownie i po kilku sygnałach odebrał ziewający głos. Poza odgłosami nabierania powietrza cała przestrzenią ust i gardła usłyszałam, że "szefowa zmieniła zdanie, to za daleko". Opadły mi ręce i nogi zarazem. Przecież od samego początku było wiadomo jaka jest lokalizacja, przecież w trakcie pierwszej rozmowy moja rozmówczyni (ta sama co i tym razem) chciała już przerzucać - do nas - sprzęt z sąsiedniej budowy.
Przecież były ochy i achy i pomiary i niekończące się niemal opowieści ze strony pani - w trakcie spotkania u nas. A teraz ziewajaca, znudzona czy zaspana, a z pewnością nie zainteresowana mną i dalszą rozmową interlokutorka informuje mnie, że szefowej się pozmieniało. Na moje pytanie dlaczego w takim razie mnie nie zawiadomiła - przecież od grudnia czekam na kalkulację i informację, spotkała mnie jedynie cisza. No tak, cóż mogła powiedzieć - może przepraszam?
Podziękowałam (już zdecydowanie konwencjonalnie, bo ani obsługa, a nie odbyta rozmowa na dziękczynienia nie zasługiwały) i pożegnałam się z panią.
Tym samym zamknęły się kolejne wrota do uzyskania przez nas szacunkowej kalkulacji kosztów prac wokół naszego domu. Od października 2018 do marca 2019 po dwóch spotkaniach i dużej dozie cierpliwości i zrozumienia dla natłoku prac ewentualnych wykonawców tkwiliśmy z ręką w nocniku, a może nawet dwóch.

POTENCJALNY WYKONAWCA 003

W odwodzie zostawał jeszcze pan, który był właścicielem drugiej z firm znalezionych przeze mnie na portalu z ogłoszeniami. Z owym panem rozmawiałam jeszcze w grudniu i mieliśmy się wówczas spotkać, ale konieczność dokończenia przez niego jakiś prac spowodowała przesunięcie spotkania na po świętach, czyli na styczeń.
Wtedy - tak jak już Wam wspominałam - praca i problemy zdrowotne na kilka tygodni wycięły mnie z myślenia o czymś ponad. Zatem zamiast w styczniu odezwałam się do pana dwa miesiące później z pytaniem czy możemy się spotkać, tak jak wcześniej ustalaliśmy.

Być może zastanawiacie się dlaczego w grudniu rozmawiałam aż z dwoma potencjalnymi wykonawcami - po pierwsze chcieliśmy zasięgnąć możliwie szerokich porad/sugestii dotyczących możliwych rozwiązań, po drugie chcieliśmy dostać przynajmniej dwie kalkulacje tak żeby mieć porównanie, a po trzecie nauczeni doświadczeniem woleliśmy ubezpieczyć się na wypadek wyeliminowania jednego z wykonawców.

Jak widać nasze starania i asekuracja na niewiele się zdały, bo pan - na moje marcowe pytanie czy możemy się spotkać? Że jeszcze w grudniu rozmawialiśmy dwukrotnie (bo tak rzeczywiście było) o możliwości wykonania ogrodzenia i drogi przy domu w Krakowie, pan odpowiedział, że w tym czasie właściwie rozpadła mu się firma, pracownicy odeszli do wykończeniówki, bo każdy chce zarabiać i że on sam, ewentualnie z kolegą nie podejmą się takiego dużego zlecenia.
Zatem w grudniu człowiek ten nie mógł się ze mną spotkać ze względu na natłok pracy i konieczność sfinalizowania ich części, a w marcu był już właścicielem eks firmy bez pracowników. Zmiany jak w kalejdoskopie.

POTENCJALNY WYKONAWCA 004

Kilka tygodni później znajoma wiedząc o naszych problemach dała nam namiary na człowieka, który u niej pod domem układał kostkę, kilka kilometrów od nas.
Zadzwoniłam - pan poprosił o telefon następnego dnia jak się rozezna w swoim terminarzu. Zatelefonowałam ponownie i usłyszałam, że jutro nie może się spotkać, bo obiecał żonie wyjazd na zakupy, ale pojutrze już będzie super. Wstępnie dogadaliśmy się na spotkanie w piątek, a pan miał się wcześniej odezwać, o której dokładnie będzie mógł do nas dotrzeć. Mowa była o spotkaniu popołudniu.
Jak łatwo się domyślić pan się nie odezwał, a ja już miałam serdecznie dość zachęcania kogokolwiek do tego, że chętnie mu zapłacę za to, żeby łaskawie wykonał pracę.

"DAWAĆ I PROSIĆ..."

Jeżeli chodzi o koszt to jedyne czego się dowiedzieliśmy od "środkowej" pani, to to że przy takich metrażu i zakresie prac (a nie było wówczas mowy o tarasie, wejściu do domu) to prace będą się kształtowały pewnie koło kwoty około 40 000 złotych i to niekoniecznie z materiałem. Ale to była cena rzucona w ciemno, przez telefon, jeszcze przed wizytą.

POTENCJALNY WYKONAWCA 005

Zatem był pan, pani i znów pan i się zmęczyliśmy. Jednak pewnego dnia wracając z zakupów moja teściowa (idącą ze swoją siostrą) zagadnęły panów kładących kostkę na prywatnym terenie (kilkanaście domów od nas), czy nie byliby zainteresowani kolejnym zleceniem w okolicy. Panowie chyżo i ochoczo przyklasnęli. Zapisali sobie numer telefonu do mojego męża, z którym to mieli się kontaktować w sprawie wykonawstwa.
Mama wróciwszy z "misji" radośnie poinformowała nas o znalezieniu dla nas wykonawcy, a kilka tygodni później z ogromnym zdziwieniem przyjęła fakt, że nikt się z nami w powyższej sprawie nie skontaktował.

PODSUMOWANIE, czyli REFLEKSJE KOŃCOWE:

W charakterze podsumowania wspomnę jedynie niedawne słowa mojego rodziciela, który szarpiąc się obecnie z ekipami remontującymi jego miejsce pracy stwierdził, że z rozrzewnieniem wspomina czas budowy domu. A dlaczego tak? Bo to był jeszcze moment przed bumem budowlanym i fachowcy szanowali potencjalnych pracodawców i ich czas.
Wówczas zależało im na pracy
, a teraz wydaje się być dużo bardziej aktualne nowomodne hasło: "praca szuka człowieka", a z tym słownym, rzetelnym, kompetentnym, terminowym jak na lekarstwo.

Tym samym wiecie już dlaczego zabraliśmy się za wiele rzeczy sami w odniesieniu do zagospodarowania terenu wokół naszego domu...może tak miało być...Czasami dobrze, mimo wszystko, dać sobie czas. Wówczas okazuje się, że to co było konieczne wcale niezbędne nie jest, a pomysł dopiero po miesiącach jest dopieszczony i dopracowany.

Powodzenia!
marta

Podziel się

Napisz komentarz

Capcha
Wprowadź kod obrazka

Kanał RSS z komentarzy dla tego posta