"Chodzi lisek koło drogi"

Napisał MMSlezak brak komentarzy

Czyli o businessie, awanturze i zdobywaniu rzeczy na wyciągnięcie ręki

Lubię od czasu do czasu opisać Wam historię z życia wziętą i to nie mojego życia, a rodziny i znajomych.
Traf chce, że moi rodzice od około pół roku zmagają się z ekipami remontowymi, wykończeniówką i wszelkimi aspektami związanymi z adaptacją eks sklepu meblowego na gabinety lekarskie.

DYGRESJA

O tym, że wymogi sanepidu wydają się być kosmicznie odległe od rzeczywistości, z którą spotykam się na co dzień, bardziej szczegółowe nie będę Wam pisać. Dość powiedzieć, że mój rodziciel w gabinecie lekarskim będzie miał trzy toalety: dla personelu, dla pacjentów i dla pacjentów bezpośrednio przy gabinecie (bo takie są wymogi służb sanitarnych), a z kolei w trzy poziomowym lokalu gastronomicznym, który odwiedziliśmy rodzinnie w Krakowie w minioną niedzielę, znajduje się jedna na krzyż koedukacyjna toaleta, w dodatku w trójkątnej łazience i do samej muszli prowadzą dwa skośne schodki. Czyli inwalida jest bez szans, a kolejka przy WC - przy obłożeniu na wszystkich poziomach (a akurat byliśmy w trakcie odbywania się jakieś imprezy zorganizowanej) powstaje w mgnieniu oka.

WYKOŃCZENIÓWKA, czyli DRZWI

Wracając jednak do kwestii wykończeniówki: o tym, że taka wykańcza psychicznie, fizycznie i finansowo pisać Wam już nie muszę, ale jak ubarwia nasze życie...
Rodzice moi w trakcie organizacji gabinetu musieli wymienić, a także zamówić drzwi wejściowe, wiatrołapowe, ale także do poszczególnych pomieszczeń. Padło na kołobrzeskiego wykonawcę, bo tak było najlogiczniej - skoro rzecz działa się w Kołobrzegu właśnie. Zamówienie zostało złożone, a wykonawca odwiedził budowę celem dokonania pomiarów. Zawitał do przyszłych gabinetów także kolejnych raz, bo wydawało się że chciał coś sprawdzić. Wówczas narobił rabanu i zamieszania, nakrzyczał na obcych pracowników, że źle wykonali otwory drzwiowe. Namachał rękami, naklął i poszedł.
Wieść o wizycie rozeszła się do właściciela firmy wykonującej prace remontowe, dotarła także do moich rodziców, którzy wraz z drugimi inwestorami udali się do firmy wyjaśnić sprawę.

WIZYTA, czyli KLIENT NASZ PAN NA OPAK

Dwie kobiety i dwóch mężczyzn odwiedziło pana szefa, w jego biurze, w którym to rozwalony zasiadał na fotelu za swym biurkiem. W owej przestrzeni pseudobiznesowej znajdowało się jedno jedyne krzesło przewidziane dla klienta. Zjawiło się ich jednak czworo i właściwie można było ciągnąć słomki kto jako zwycięzca zasiądzie na tronie. Nawet zabawa rodem z oczepinowych, czy może przedszkolnych klimatów, z bieganiem wokół krzeseł do czasu zgaśnięcia muzyki i odpadnięcie z zabawy osoby, która nie zdąży zająć sobie miejsca, była bezsensowna, albowiem w zabawie brakowało zawsze jednego krzesła w stosunku do ilości zawodników, a tu było jak raz odwrotnie - było tylko jedno krzesło.

Pan szef nie miał żadnego przebłysku olśnienia, nie pomógł też widok dwóch mężczyzn stojących za jednym krzesłem i dwóch kobiet, które wzajemnie ustępują sobie na nim miejsca. Pokrzykiwania mojej mamy: "Ty usiądź Ewa, bardzo proszę, jesteś starsza", wypowiadane z przymrużeniem oka do uczestniczącej w spotkaniu koleżanki, także nie pomogły.

Właściciel firmy, jak przystało na człowieka sukcesu i businessu na miarę firm o wdzięcznych nazwach "Chicken pizzen bar", pozostał rozsiądnięty na swym tronie, a plebs miał możliwość walczyć, bądź na drodze losowania wyłonić szczęśliwcę, który spocznie na krześle, czy może bardziej karnym jeżyku.

Na koniec okazało się także, że szef wszystkich szefów tak naprawdę zrobił awanturę, bo "Muszę dzisiaj kogoś opieprzyć pani Jolu. Myślę, że Kowalski będzie dobry" (z tego miejsca serdecznie pozdrawiam Pana Andrzeja Mleczkę - autora grafiki z owym hasłem), czyli po prostu miał zły humor.
Także ten: górą kultura i kultura businessu.

PODSUMOWANIE, czyli REFLEKSJE KOŃCOWE:

  1. Nieustannie pozostaję w konsternacji jak to możliwe, że istnieją takie firmy?!
  2. Jak to możliwe, że mają nadal zlecenia i są w stanie się utrzymać?
  3. W trakcie budowy domu i zakupu doń asortymentów zdarzyło mi się raz wyjść ze sklepu przed sfinalizowaniem umowy, a wszystko dlatego że właściciel chcąc podpisać umowę na montaż podłogi za około 50 000 złotych zachowywał się, jakby sprzedawał ziemniaki na targu i to w dobie panującej stonki.
  4. Z tego miejsca apeluję do właścicieli firm, panów prezesów i kierowników - często jednoosobowych działalności - traktujcie klienta z szacunkiem, bo to dzięki niemu się utrzymujecie..

  5. Także, "rząd zrobił co chciał, a co będzie zobaczymy".

Kreujmy naszą rzeczywistość!
marta

Podziel się

Napisz komentarz

Capcha
Wprowadź kod obrazka

Kanał RSS z komentarzy dla tego posta