„Evviva l`arte!”

Napisał MMSlezak brak komentarzy

Czyli o codziennej jakości

Jak mawiają niektórzy - zdarzyło mi się popełnić tekst o niejakim kiju i marchewce. Nie wiem jak Wy, ale ja zdecydowanie należę do tych osób co lubią marchewkę - a przenosząc to na nieco mniej warzywny grunt - co unoszą się wręcz nad ziemią jak widzą, że to co robią ma sens i spotyka się z aprobatą, jest komuś pomocne itp. itd.
I wcale nie idzie tutaj o gratyfikacje, nagrody i odznaczenia, ale o świadomość i ewentualne bycie poinformowanym, że zrobiło się dobrą robotę.

INWOKACJA

Kilka dni temu byłam świadkiem jak takie słowa potrafią uskrzydlić i jak pan magister w aptece unosi się nad podłogą niczym balonik, a wszystko dzięki podziękowaniom wdzięcznej klientki.
Zatem jestem pewna, że na większość z nas działa chyba jednak bardziej ta pomarańczowa postać, niźli ta z drewna.
A było tak.

PRYWATA

Jak być może wiecie i/lub pamiętacie, moje starsze dziecię niedawno miało problem zdrowotny i po zakończonej około trzytygodniowej kampanii kurowania się z kataru, a potem podupadłych zatok i zakończeniu zaleconego leczenia (bo domowe malinki, bańki, nacieranie nie pomagały) znów dostała stanu podgorączkowego. Tym razem okazało się, że nasza blisko czterolatka spodziewa się szóstek, które mozolnie wysuwają się z zębodołów i powodują, że moje dziecię w warunkach temperatury własnej około 37-37,5 wygląda jakby miało co najmniej 39 i pokłada się z rumieńcami po łożach wszelakich.
Zalecono nam jednak jedynie doraźne podanie leku przeciwgorączkowego i po zapas takowego właśnie się udałam.

"PODRÓŻ CZERWONEGO BALONIKA", czyli "Le Voyage du ballon rouge"

Po tym być może nieco przydługim - prywatnym - wstępie dochodzę do początku historii, kiedy to odwiedziłam przybytek apteczny celem nabycia wspomagacza dla mej latorośli.
Przekroczyłam próg apteki, której drzwi były otwarte na oścież (a jest to niewielkie pomieszczenie, pod logo chyba jednej z największych krakowskich sieci aptek, mieszczące się na jednej z najdłuższych krakowskich ulic, czyli Lea). W progu, ale po jego zewnętrznej stronie, stał mężczyzna, który wydawał się być towarzyszem kobiety, która znajdowała się przy okienku. Klientka była około sześćdziesiątki, czyli w dzisiejszych czasach w wieku na miarę serialowego "Czterdziestolatka". Kupowała jakieś suplementy dla swojego taty i inne medykamenty, które leżały na ladzie. Kiedy weszłam była w trakcie dziękowania "panu magistrowi, który wybawił ją z kłopotu", poprosiła również o torebkę na zakupione szklane duże butelki, które stanowiły (jak wynikało z wypowiadanych słów) prezent dla jej taty.
Pan farmaceuta, ewidentnie podniesiony na duchu euforią klientki, chciał jej nawet szukać elegantszej wersji opakowania, ale zainteresowana zadowoliła się zwykłą torebką foliową, jako tą która w zupełności jej wystarcza.
Szczerze mówiąc wydaje mi się, że pan magister zapomniał jej nawet doliczyć obligatoryjną opłatę za owy kawałek folii. Wszystko bowiem działo się w atmosferze radości, podziękowań za pomoc, szczerych i niemal świeckich - w tej sytuacji - wypowiadanych słów "Bóg zapłać".
Skromny człowiek w białym fartuchu na kolejne euforie dotyczące jego cudowności i empatii odrzekł tylko, że cieszy się że mógł pomóc.
Pani na zakończenie podała mu rękę, tłumacząc się, że być może pora taka (jak rozumiem miała na myśli wzmożony okres infekcyjny), że należałoby unikać kontaktu z drugim człowiekiem, ale ona musi podziękować.

Kobieta wyszła, a ja zostałam z zakupem swoich sprawunków i z panem farmaceutą, który w tej chwili był - jak dla mnie - jednym ze szczęśliwszych ludzi na ziemi. Jego wysiłki zostały docenione, zachował się serdecznie i empatycznie - z tego co mogłam wywnioskować - pomógł osobie, która tego potrzebowała, a sądzę że kształcąc się w tej trudnej dziedzinie, jaką jest niewątpliwie farmacja, z tyłu głowy miał właśnie chęć niesienia pomocy.
Ów mężczyzna jak na skrzydłach, unosząc się niemal nad podłogą, przyniósł dla mnie produkty i było widać, że w tej chwili gotów byłby góry przenosić.

WSPOMNIENIE

W tym miejscu natchnęła mnie refleksja dotycząca rozmowy kwalifikacyjnej, którą miałam okazję odbyć w jednej z firm.
Pani od zasobów ludzkich zapytała mnie wówczas czy potrzebuję uznania szefa i czy "zachwyty" nad moją pracą są mi potrzebne. Wydaje mi się, że w tym ujęciu zagadnienie jest spłaszczone i przejaskrawione zarazem.

PODSUMOWANIE, czyli REFLEKSJE KOŃCOWE:

Bo przecież nie chodzi o to, żeby codziennie spijać sobie z dziobków i chwalić na okrągło, ale doceniać swoją pracę i ewentualnie wskazywać rzeczy do poprawy. Jeśli każdy z nas będzie miał w domyśle jakość, to sądzę że dużo mniej będzie niezbędnych korekt, a i satysfakcja z wykonywanych czynności dużo większa!

Kreujmy naszą codzienną rzeczywistość!
marta

p.s. Niniejszy tekst dedykuję mojej Córce Konstancji, która w dniu dzisiejszym o godzinie 7.20 skończyła 4 lata!

Podziel się

Napisz komentarz

Capcha
Wprowadź kod obrazka

Kanał RSS z komentarzy dla tego posta