"Za pogodę nie odpowiadamy"

Napisał MMSlezak brak komentarzy

Czyli rzecz o przyrodzie, empatii i komercji

Kilka dni temu jadąc w to miejsce niezależnie od perturbacji lokomocyjnych pisałam tekst o Anturażu. Dywagowałam w nim, jak to część z nas jest żądna nowości, ma chęć odwiedzać nowe miejsca.
Po wycieczce do miejscowości Kadzidłowo mam dość ambiwalentne odczucia w powyższej kwestii...

EUFORIA

Za namową mojej mamy, w trakcie wakacji na Suwalszczyźnie udaliśmy się na około 150 kilometrowy wyjazd (w jedną stronę) w rejon województwa warmińsko-mazurskiego. Naszym celem była miejscowość Kadzidłowo, w której to mieści się skansen oraz park dzikich zwierząt, a właściciele zbudowali swoje domostwo i miejsce odwiedzane przez turystów, przenosząc stare chaty (XIX wieczne) i tworząc z nich zespół. Dodatkowo przyświecała im idea ochrony drzew przed wycinką i stworzenia miejsca przyjaznego drzewostanowi, zwierzętom, w którym swoją drugą świetność przeżyją stare, odrestaurowane chaty - często poskładane z wielu innych, rozpadających się chałup.

Idea wielce szczytna i chapeau bas dla właścicieli i pomysłodawców. Dlatego, kiedy moja mama rzuciła hasło: "Jedziemy do Kadzidłowa? Tam jest mini zoo, i inne atrakcje dla dzieci, a do tego świetnie karmią", wszyscy ochoczo przyklasnęli pomysłowi, mimo ponad 300 kilometrowej trasy, która nas czekała. Ustaliliśmy ponadto, że w drodze powrotnej odwiedzimy jeszcze Mikołajki, przez które będziemy przejeżdżać.

WYPRAWA

Po śniadaniu, zabawie dzieci i pokrzepiającej kawie, wybraliśmy się na wycieczkę. Nawigacja pokazała około 2,5 godzinną trasę. Droga była kręta i wąska, ale dziewczyny niemal całą ją przespały, także odbyła się bezboleśnie.
Na miejscu zaparkowaliśmy i udaliśmy się do "Oberży pod psem", w której to mieli dobrze karmić - podług zapowiedzi, celem zorientowania się jak wygląda dostępność miejsc. Była godzina 14, a my nie wiedzieliśmy czy zacząć zwiedzanie od posiłku, czy spaceru po ogrodzie ze zwierzętami.

kadzidłowo1

Wchodząc na teren oberży przywitała nas tablica z informacją, żeby nie zajmować stolików bez porozumienia z obsługą oraz, że rezerwacja jest konieczna w celu skonsumowania posiłku.
Przemierzyliśmy trasę do wejścia do oberży, na ganku której stał młody mężczyzna, który przyjął nasza rezerwację na godzinę 14.30. Kiedy odwróciliśmy się już plecami i mieliśmy zwrot ku wyjściu z terenu gospody, naszym oczom objawiły się dwa małe stolik - typu ławki szkolne - które byłyby idealnym miejscem do konsumpcji dla naszych najmłodszych bywalczyń.
Mama odwróciła się zatem do pana z pytaniem, czy taką ławkę można przestawić w pobliże zarezerwowanego stolika. W tym czasie na werandę wychynęła głowa kobiety - z grzywką na czole, która opryskliwie zapytała na ile osób jest dokonywana rezerwacja i oznajmiła nam, że dla sześciu person zarezerwowany stolik jest w zupełności wystarczający. Dalsza dyskusja była bezcelowa.
Pani okazała się być właścicielką owego rozległego przybytku, która na werandzie stacjonowała ze swoim biurem, czyli stolikiem i krzesłami i stanowiła rodzaj Cerbera do kadzidłowej krainy.

REKONESANS

Zrezygnowani takim opryskliwym komentarzem udaliśmy się w kierunku pozostałych zabudowań, w celu zorientowania się jak wygląda kwestia zwiedzania ogrodu zwierząt.
Wśród zespołu trzech budek z przekąskami i słodyczami oraz pamiątkami, mieściła się kasa biletowa. Okazało się, że wejście na teren ogrodu odbywa się jedynie z przewodnikiem, wejścia realizowane są co 20 minut i trwają około 1,5 godziny. Jednak to co zaskakujące, w każdym miejscu owego kompleksu istniały tabliczki z regulaminami, nakazami, przykazaniami. Dla przykładu, przy kasie widniała informacja o tym, że "Obsługa nie ma wpływu na pogodę, a trasa odbywa się po terenie nie zadaszonym".
Nie wiadomo, czy owy komunikat o braku wpływu na warunki atmosferyczne należałoby traktować bardziej jako żart, czy jednak komunikat zupełnie na poważnie.
Patrząc jednak po pozostałych regulacjach wypisanych na tablicach i drogowskazach, należało wziąć je zupełnie na serio.
Wokół terenu roiło się od tabliczek w stylu "Matko pamiętaj - dziecko to skarb", czy "Szatnia nie ponosi odpowiedzialności za rzeczy w niej pozostawione".
Cały teren składał się z regulacji, często dwujęzycznych, które można jedynie wytłumaczyć zamiłowaniem do ordnungu, który właściciele nabyli przez czas zamieszkiwania w Berlinie.

kadzidłowo

Po odwiedzeniu jeszcze stoiska z rękodziełem, w którym więcej było chińskich produktów, niźli przedmiotów wyprodukowanych w rzeczonym Kadzidłowie, udaliśmy się do "Oberży pod psem".
Tam karta dań zszokowała mnie ponownie iście Wierzynkowymi cenami za dania, które normalnie funkcjonują jako dodatki. Dla przykładu jarskim posiłkiem drugodaniowym był brokuł z wody posypany parmezanem, czy kopytka z zeszkloną cebulą. Daniem była także kasza gryczana z dodatkiem w postaci zsiadłego mleka.

ACHTUNG! ACHTUNG!

W międzyczasie naszej bytności na terenie gospody, będąc zmuszonymi udać się po jakieś rzeczy dla dzieci do auta, natknęliśmy się na "łańcuch" z tabliczką - broniący wejścia na dziedziniec przed jadłodajnią. Owa barykada zszokowała także turystów niemieckich, którzy dużą grupą, poruszająca się na rowerach nie mogli wydostać się z uwagi na blokującą linkę. Zaczęli nawet robić tabliczce zdjęcia, komentując zaistniała sytuację: "Was ist das? Achtung? Achtung?".
Sytuacja na skraju komizmu i tragizmu. Na owej tabliczce znajdował się napis o zapełnieniu wszystkich stolików i braku wolnych miejsc.

kadzidłowo

Tutaj ponownie swoją rolę strażnika pełniła pani właścicielka, która czujnym okiem wyłapywała gości, którzy byli czelni wejść, przysiąść kątem przy jakimś stoliku bez wcześniejszego uprzedzenia obsługi i sprawnym ruchem zamykająca dostępu do "psiej stołówki", kiedy limit miejsc został wyczerpany.
Zważywszy, że owa sytuacja niewątpliwie zaskoczyła także odwiedzających miejsce Niemców, należałoby wysnuć wniosek, że nie są to jednak zwyczaje praktykowane w kraju, który słynie ze wszechobecnego porządku.Raczej były to pomysły właścicieli.

KOMERCJA, czy POTRZEBA SERCA

Nie wiem jak troska o rośliny, o drzewostan, o dobro zwierząt, mogła jednocześnie z owym brakiem empatii, zamiłowaniem do iście żołnierskiej musztry, zmieścić się w tym samym ciele, duszy i umyśle.

Co więcej historia tego gospodarstwa jest taka, że owi ludzie (będący rodowitymi Polakami) po opuszczeniu Niemiec, do których wyjechali w celach zarobkowych, początkowo osiedlili się w Warszawie, żeby potem ze szczytną ideą ochrony przyrody, nabyć gospodarstwo w Kadzidłowie. W pewnym momencie znajdowali się w tarapatach finansowych i niespodziewana propozycja od jednej z sieci komórkowych, dotyczącą nakręcenia reklamy - z Kubą Wojewódzkim biegającym po zaśnieżonych bezdrożach, który zauważa w końcu światło w oddalonej drewnianej chacie (obecnym skansenie) - i związany z nią zastrzyk finansowy, pozwoliły im przetrwać.
Potem miały miejsce programy w telewizji, liczba turystów skoczyła i ewidentnie właściciele zgubili, bądź nigdy nie mieli, gdzieś serdeczność i otwartość dla odwiedzających.

W tym miejscu czułam się jak intruz, który zakłóca spokój mieszkańców i jako taki musi dostosować się do wszelkich panujących reguł. Brakowało jeszcze odkażania ubrań i podpisywania klauzuli milczenia.

Na znak protestu, bo nie zwykłam wspierać czegoś, co budzi mój bunt i oburzenie, nie zjadłam posiłku w owej oberży i z pustym żołądkiem, ale żelaznym przekonaniem o słuszności swego postanowienia, poszłam - wraz z rodziną - zwiedzać skansen.
Pozostała część familii nie była tak zacięta i każdy coś jednak przekąsił, ale jako ciekawostkę powiem Wam, że każdy swój posiłek jadł samotnie, bo były one donoszone sukcesywnie, w dość długich odstępach czasu. Jeden kończył jeść, kolejny zaczynał. Nawet dwuletnia Łucja dostrzegła w tym nieprawidłowość, bo usilnie próbowała wetknąć - swojej starszej siostrze - do ust kopytko, kiedy ta dopytywała się o swoje pierogi z jagodami.
Zatem owi właściciele, mimo swego zamiłowania do reguł, nie sprostali zasadzie, że posiłki z jednego zamówienia podaje się jednocześnie, tak żeby grupa która przyszła skonsumować je razem, miała ku temu sposobność.

SKANSEN

Skansen był najmocniejszą stroną owej wycieczki. Oprowadzał nas po nim człowiek, który od podstaw stawiał i kompletował owa chatę. Zobaczyliśmy wszystkie pomieszczenia parteru i poddasza. Dzieci mogły dotknąć sprzętów i eksponatów, a nawet usiąść na zapiecku.

kadzidłowo1


Jednak już po opuszczeniu skansenu nie mogliśmy obejrzeć go z drugiej strony, bo pan przewodnik poinformował nas, że właściciele ze względów bezpieczeństwa nie zgadzają się na zwiedzanie obejścia. W dalszej części znajdują się osoby wynajmujące pokoje i mogłoby dojść do różnych sytuacji.

kadzidłowo1

Do jakich chyba nie zgadnę, zwłaszcza że wszystko odbywało się przy nadzorze właścicielki (które ze skobla wpuszczała nas na teren skansenu), na którym przejmował nas przewodnik.
Oczywiście przed wejściem także widniały tabliczki, że nie wolno wchodzić samemu, że należy czekać, że brak kontaktu z obsługą…
Istna musztra.

PODSUMOWANIE, czyli REFLEKSJE KOŃCOWE:

  1. Nie wiem jak Wy, ale ja nie lubię być traktowana jak intruz i wciskana w żołnierski mundur, bez mojej zgody i przyzwolenia.
  2. Po osobach wrażliwych na świat roślin i zwierząt spodziewałabym się empatii i otwartości, a spotkała nas oschłość, opryskliwość i nadzór z ustroju totalitarnego.
  3. Do tego ceny..Być może byłabym skłonna zaakceptować je w innej, uprzejmej atmosferze, jako skutek tego, że właściciele muszą zarobić tyle w trakcie sezonu letniego, żeby starczyło im na życie przez cały rok. Jednak w takich warunkach przeżyłam iście nastoletni bunt, wychodząc z założenia, że na złość mamie odmrożę sobie uszy.
  4. Czy to jest jakość? Czy w tym wszystkim naprawdę chodziło o ratowanie zabytków przyrody i architektury ludowej? Czy o komercję, która teraz niewątpliwie wtargnęła szerokim, szorstkim gestem do kadzidłowych rewirów?

I pamiętajcie -obsługa nie ponosi odpowiedzialności za pogodę! Ależ ten klient wybredny…

p.s. A bardziej uniwersalnie i mniej czepialsko (bo mam świadomość, że moje odczucia mogą odbiegać od obserwacji innych) - tworząc miejsce dla ludzi, chcąc ich gościć u siebie, starajmy się wczuć w sytuację drugiej strony.
Gość (niezależnie od miejsca, okoliczności i historii wszelakiej) niech gościem pozostanie i czuje się UGOSZCZONY!
Serdeczność, otwartość i lubienie ludzi są do tego celu niezbędne!

Kreujmy rzeczywistość!
marta

Podziel się

Napisz komentarz

Capcha
Wprowadź kod obrazka

Kanał RSS z komentarzy dla tego posta